Na warszawskiej giełdzie rozpoczął się sezon dywidend. Część spółek już podzieliła się ubiegłorocznym zyskiem z akcjonariuszami (do tej pory dzień ustalenia prawa do dywidendy minął już dla 12 spółek). Większość jest jeszcze przed zatwierdzeniem rekomendacji zarządów przez walne zgromadzenie akcjonariuszy.
Jeśli chcemy partycypować w zyskach giełdowych firm, musimy wykazać się czujnością i pilnować terminów, w których nabywa się prawa do dywidendy. W tym roku wybór nie będzie zbyt duży.
W Polsce dywidenda nie jest zbyt popularną formą wiązania akcjonariusza ze spółką. W ostatnich latach przeciętnie jedna czwarta giełdowych firm dzieliła się zyskiem. Tych, które robiły to systematycznie, było jeszcze mniej.
W tym roku jest gorzej. O zamiarze wypłacenia dywidendy poinformowało zaledwie 14 proc. spółek notowanych na warszawskim parkiecie. Chcą one przekazać akcjonariuszom łącznie niespełna 3,7 mld zł. Przed rokiem było ponad 12 mld zł. Przeciętnie firmy przeznaczą na dywidendę około 65 proc. zysków. Średnia stopa dywidendy (kwota dywidendy przeznaczonej dla akcjonariuszy do wartości rynkowej spółki) nieznacznie przekroczy 4 proc. To zbyt mało, by kupować akcje z myślą o zainkasowaniu dywidendy.
Statystyki mogą jeszcze zmienić spółki Skarbu Państwa. Kłopoty z budżetem zmuszą rząd do sięgnięcia po pieniądze spółek kontrolowanych przez państwo (KGHM, PKO BP, Enea). Najhojniejszy może się okazać KGHM. Decyzja ma być podjęta do końca maja. Nie jest wykluczone, że na dywidendę zostanie przeznaczony nawet cały zysk w wysokości 2,9 mld zł. Dla inwestorów byłby to bardzo łakomy kąsek. Wypłata 14,6 zł na akcję oznacza bowiem stopę dywidendy w wysokości prawie 22 proc. Jest to cztery razy więcej, niż można było zarobić na przeciętnej rocznej lokacie bankowej.