Zdaniem reżysera Woody’ego Allena makler to “facet, który obraca twoimi pieniędzmi, dopóki wszystkich nie straci”. Mimo że część osób podziela jego zdanie, w świecie finansów praca maklera to wciąż prestiżowa i dochodowa profesja. W Polsce na listę maklerów papierów wartościowych – przed egzaminem, który odbył się w miniony weekend – wpisanych było 2066 osób. W tym roku ich liczba zwiększy się o 151. Tyle osób go zdało spośród 817 przystępujących do dwóch tegorocznych egzaminów. Od lat tak wiele osób nie chciało zdobyć licencji zawodowej.
– Kryzys powoduje, że ludzie uciekają w wiedzę. W niepewnych czasach zarówno do inwestowania na giełdzie, jak i sukcesu na rynku pracy potrzeba więcej wiedzy – mówi Paweł Cymcyk, członek zarządu Związku Maklerów i Doradców (licencja nr 2031).
Wczoraj Komisja Nadzoru Finansowego podała, że na 374 osoby, które przystąpiły do drugiego i ostatniego w tym roku egzaminu, zdało 86.
Co jest głównym bodźcem do zdobycia uprawnień? – Większość podchodzących do egzaminu to osoby młode, którym dzięki uprawnieniom łatwiej później znaleźć pierwszą poważną pracę – mówi Łukasz Dajnowicz z Komisji Nadzoru Finansowego. Odpowiedzi kandydatów są podobne. – Nie tyle wiedza, ile sama licencja jest niezbędna do rozwoju. Chcę ją traktować jako przedsmak licencji doradcy inwestycyjnego i dalszej kariery – mówi Krzysztof Doliński, któremu tym razem jeszcze nie udało się zdać egzaminu.
Jak zwykle o licencje ubiegali się też aktywni inwestorzy, którzy chcą w ten sposób zwiększyć swoją wiedzę teoretyczną. Pracodawcy potwierdzają, że posiadaczom licencji maklera w instytucjach finansowych łatwiej jest zrobić karierę. Jarosław Skorulski, który posiada licencję nr 4, a dziś jest szefem Allianz TFI, przychylniej patrzy na osoby ze zdanym egzaminem.