Cały ubiegły tydzień spędził on, podróżując po Europie i zapewniając przywódców strefy euro, że nie ma takiej możliwości, by jego kraj ogłosił niewypłacalność. Premier Grecji George Papandreu otwarcie jednak przyznaje, że dla jego kraju jest to najdotkliwszy kryzys finansowy od 15 lat. Deficyt budżetowy sięgnął już 12,7 proc. PKB.

Papaconstantinou rozmawiał także z zaniepokojonymi inwestorami, którzy kupili greckie obligacje rządowe. Christopher Pyce, analityk agencji Fitch Ratings, która obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej Grecji, uważa, że ani premier, ani minister finansów nie zdają sobie sprawy, w jak poważnej sytuacji jest ich kraj. Ale Papaconstantinou nadal jest przekonany, że w 2010 r. uda mu się zmniejszyć deficyt do 9,1 proc. PKB. Krytykuje agencje ratingowe. – Cóż takiego się zmieniło w naszej sytuacji w ciągu ostatnich 40 dni, że Grecja została ukarana – złościł się w telewizyjnym wywiadzie. Według ministra zmniejszenie deficytu zostanie osiągnięte nie przez cięcia wydatków, ale zwiększenie dochodów. O tym, jak to zamierza zrobić, poinformuje w tym tygodniu.

[wyimek]350 mld euro wynosi dług publiczny Grecji [/wyimek]

Słowa nagany płyną także z Europejskiego Banku Centralnego, dla którego kryzys w jednym z krajów eurolandu szkodzi wiarygodności waluty. – Grecy muszą brać przykład z Irlandii, która obniżyła wynagrodzenie w administracji państwowej. A Grecy podwyższyli je o 1,5 proc. – mówi Jean-Claude Trichet, prezes EBC.

Greccy socjaliści mogą z tym jednak mieć problem, bo wygrali wybory w październiku tego roku, obiecując podwyżki płac, podczas gdy partia opozycyjna wskazywała na niezbędność ich obniżenia.