Grecka tragedia w eurolandzie

Co będzie z Grecją? Nic nie będzie – odpowiadają optymiści. W Atenach jest już misja Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która pomaga rządowi w przygotowaniu reform.

Publikacja: 30.01.2010 14:00

Grecka tragedia w eurolandzie

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Jak będzie trzeba, fundusz ma także pieniądze, żeby uspokoić wściekłych na Greków inwestorów. Bruksela się zarzeka, że nie da ani grosza. Bo Grecy muszą poradzić sobie sami.

Może dojść do totalnego załamania finansowego – mówią pesymiści. Ich zdaniem Grecja najpewniej okaże się drugim Dubajem. – Dzisiaj jest na rozdrożu i musi zacząć od odbudowy zaufania – uważa Dominique Strauss-Kahn, dyrektor generalny MFW. Jego zdaniem wszystko zależy od woli politycznej nowego rządu. Dyrektor generalny Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju Angel Gurria, zresztą Meksykanin, zapewnia, że Grecja nie stanie się drugim Meksykiem i nie zawiedzie inwestorów. – Nie widzę możliwości, aby Grecja opuściła strefę euro – mówił Gurria.

[srodtytul]Wiwaty w Atenach, dementi z Pekinu[/srodtytul]

Grecką tragedię gospodarczą nowy rząd socjalistów odziedziczył po wyborach jesienią ubiegłego roku. Nie miał innego wyjścia, jak wprowadzić ostre cięcia wydatków. Nie trzeba było długo czekać, aby Grecy wyszli na ulice, jak to robią od wielu lat. I zawsze pomagało. Premier George Papandreu w ostatni poniedziałek widział z okna swojego biura rolników, którzy przez tydzień blokowali przejścia graniczne z Bułgarią i zakończyli akcję na ulicach Aten. Chcą wyższych cen na produkty rolne, dopłat do produkcji, niekoniecznie tych, które akceptuje Bruksela.

Od poniedziałku zamierzają strajkować związki zawodowe sektora publicznego i prywatnego. – Nie pozwolimy pić krwi naszych rolników – tłumaczył reporterce CNN jeden ze związkowców, przyznając, że właściwie, to już jest zawodowym demonstrantem.

10 lutego mają strajkować pracownicy administracji publicznej, a kolejny strajk zapowiadany jest pod koniec lutego.

Zdaniem agencji oceny wiarygodności kredytowej Moody’s Grecy mimo wszystko mają szansę sfinansować obsługę swojego długu w 2010 roku. Chwilę oddechu dała rządowi ostatnia emisja obligacji pięcioletnich, która przyniosła 8 mld euro. Okazało się, że rynki wierzą w przyszłość Grecji. Tyle że te obligacje były taniutkie, a za pięć lat kłopoty Grecji raczej powinny się zakończyć. Analitycy Citigroup zapewniali, że Grekom udało się uniknąć totalnej zapaści, przed którą nie byłoby już ucieczki, gdyby na obligacje nie było chętnych. – To bardzo ważne, że pierwszy test się udał – mówił Spyros Papanicolau, szef greckiej agencji obsługi długu publicznego.

Zapewne nigdy się nie dowiemy, jaki wpływ na ten sukces miały niesprawdzone pogłoski, że kupnem greckiego zadłużenia bardzo zainteresowani są Chińczycy szukający miejsca na ulokowanie części z liczących 2,4 biliona dolarów rezerw. Dał się nabrać nawet „Financial Times”, który podał, że Chińczycy chcą kupić kolejną emisję na kwotę 20 – 25 mld dolarów. Wzmocniło się euro osłabione greckimi kłopotami. Rząd grecki początkowo wiwatował. Ale kiedy przyszło zaprzeczenie z Pekinu i Nowego Jorku, bo to Goldman Sachs, największy na świecie bank inwestycyjny, miał się zajmować organizowaniem sprzedaży greckich papierów, dementowali i sami Grecy. To wskazuje, że ten doskonały pomysł marketingowy powstał jednak w Atenach. A na sfinansowanie tegorocznych potrzeb rząd grecki potrzebuje łącznie 53 mld euro.

[srodtytul]Euro na wyrost[/srodtytul]

Grecy mają na sumieniu statystyczne oszustwa. W 2004 roku władze przyznały, że w strefie euro znalazły się dzięki manipulacji, zmieniając dane umożliwiające przyjęcie wspólnej waluty. W listopadzie 2009 r. grecki rząd znów nabujał. Tym razem podano nieprawdziwe dane dotyczące deficytu w 2008 roku i prognozy na rok 2009. Ten kraj w ogóle nie powinien znaleźć się w strefie euro, bo nigdy nie był w stanie spełnić wymaganych kryteriów, a w ciągu dziesięciolecia, od kiedy wspólna waluta zostało wprowadzona, Grecy tylko raz osiągnęli z trudem wymagany poziom (3 proc. PKB) deficytu budżetowego.

W ubiegłym roku, posługując się danymi statystycznymi z Aten, Komisja Europejska prognozowała deficyt budżetowy w roku 2009 na poziomie nieco powyżej 3 proc. Nikt nie był przygotowany na to, co ujawnił nowy rząd, który przejął władzę w listopadzie: że Grekom udało się dojść do deficytu w wysokości 12,7 proc. PKB w 2009 r., a prognoza na 2010 r. przewiduje, żenie spadnie on poniżej 12,2 proc.

120 proc. PKB wynosi dług publiczny i będzie rósł jeszcze dwa lata. Nieprzekraczalny próg w strefie euro to 60 proc. PKB.

A ostateczne dane mogą być znacznie gorsze. Przy tym wcale nie są wynikiem kryzysu finansowego. On je jedynie ujawnił po wieloletnim okresie inkubacji i machlojek. Taki brak wiarygodności powoduje, że Grecy pożyczają pieniądze bardzo drogo. Nawet Botswana i Malezja mają wyższą ocenę wiarygodności kredytowej.

[srodtytul]Protesty, czyli nadzieja[/srodtytul]

Jeśli naprawdę chcesz w tym roku przyjechać do Grecji na wakacje, pakując kostium kąpielowy, dołóż jeszcze maskę przeciwgazową – żartują znajomi Grecy. Ich zdaniem, jeśli rząd rzeczywiście zacznie wprowadzać w życie obiecane Brukseli reformy, ulice zapełnią się demonstrantami, którym niewiele trzeba, żeby ich protest zmienił się w uliczne bitwy z wojskiem i policją.

Przez lata Grecy przejadali unijne pieniądze i jakoś żyli. Kiedy któryś z rządów chciał zacisnąć pasa, natychmiast ulice wypełniał dym z palonych opon. – Dopóki chce się nam protestować, znaczy, że mamy jakąś nadzieję – mówią Grecy. Wiosną chcieli odsunięcia od władzy konserwatywnego premiera Costasa Karamanlisa. Teraz reformy Papandreu są trudne do zaakceptowania.

Czy przy tym muszą koniecznie rozwalać wystawy sklepowe? – Paniusiu, jak jest rewolucja, to nie czas na picie herbatki w salonie. Wtedy trzeba walczyć na ulicach – tłumaczy Stathis Anestis, rzecznik Generalnej Konfederacji Pracowników Greckich GSEE.

A będzie przeciwko czemu protestować. Płace w administracji publicznej, ale nie tylko, muszą zostać gwałtownie obniżone po tym, gdy w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrosły o jedną trzecią więcej niż w Niemczech. Musi też spaść deficyt na rachunku bieżącym. Jeśli tak się nie stanie, Grecy dostaną od Brukseli ostrzeżenie. Jeżeli tym się nie przejmą, zostaną zmuszeni do zapłacenia kary – złożenia na dwa lata na nieoprocentowanym koncie depozytu w wysokości 0,2 proc. PKB. Te pieniądze zostaną zatrzymane przez KE, jeśli wciąż nie będzie poprawy podstawowych danych.

Papandreu pamięta, że podczas kampanii wyborczej nieco ponad trzy miesiące temu obiecywał właśnie wyższe pensje dla sektora publicznego i wydatki na programy społeczne z programu pobudzającego gospodarkę. Teraz oprócz obcinania płac musi jeszcze podwyższyć podatki oraz wyłapać tych, którzy ich nie płacą. – Nasz rząd jest zdeterminowany, aby wyciągnąć kraj z kryzysu. Nie możemy pozwolić sobie na takie wydatki – tłumaczyła demonstrującym rolnikom minister rolnictwa Katrina Batzeli. Na tle skandowanych haseł i palonych opon wypadła blado.

Takie groźby słyszały już poprzednie rządy w Atenach, tyle że tak potrafiły zachachmęcić, naciągnąć, ubłagać, że ostatecznie żadnych sankcji nie było. KE ma jeszcze inny środek – wstrzymanie wypłat z Funduszu Spójności przyznanych na lata 2007 – 2013, czyli 3,7 mld euro. Tyle że brukselskie władze mają świadomość, iż te pieniądze naprawdę powinny zostać wydane na infrastrukturę, i wstrzymaniem wypłat ukarze zwyczajnych ludzi, którzy i tak cierpią już od lat z powodu nieudolności kolejnych rządów.

Minister finansów George Papaconstantinou zapewnia, że Grecy zdają sobie sprawę z tego jak poważna jest sytuacja. – Wprowadzę w życie nasz program – twierdzi.

Ekonomiści dokładnie przypatrują się wszystkim składnikom dochodu narodowego. Zmniejszenie któregokolwiek z nich może spowodować załamanie się całego programu reform. Informacje o greckich kłopotach już odstraszają turystów, co dołoży Grekom kolejnych kłopotów, bo ta gałąź gospodarki przynosi jedną piątą PKB. Drugie 20 procent to transport morski, a cieśnina dzieląca Pireus od wyspy Salamina zapełniona jest zacumowanymi kontenerowcami. Nie ma czego wozić. – Kiedyś dziennie za transport rudy żelaza można było wynegocjować 235 tys. dol. Dzisiaj, jeśli się zdarzy klient, nie zapłaci więcej niż 3 tys. – żali się George Gratsos, prezes Greckiej Izby Przewozów Morskich.

[srodtytul]Pierwsza kostka domina[/srodtytul]

Do Grecji chętnie przyjeżdżali Brytyjczycy, ale spadek kursu funta znacznie ograniczył podróże wyspiarzy, którzy wypełniali kurorty Krety, Korfu i Chalkidiki. Przy tym Grecja w kryzysie wcale nie jest tania. Jedzenie, butelka przyzwoitego wina wcale nie kosztują mniej niż we Włoszech. Zbiedniałym turystom biura podróży już teraz proponują w zamian Chorwację, Turcję, Bułgarię, które latem będą pękać w szwach z powodu nadmiaru gości.

Ekonomiści zastanawiają się też, co są warte kryteria z Maastricht, jeśli nie są w ich stanie dotrzymać nawet najbogatsze kraje. Dzisiaj deficyt budżetowy zbyt wysoki jak na kryteria z Maastricht mają wszystkie – poza Luksemburgiem i Finlandią – kraje eurolandu. I co będzie, jeśli Grecja, która zawsze niesłychanie lekko traktowała swoje obietnice, zawiedzie i teraz?

Jeśli padnie Grecja, przewróci się i reszta kostek domina. Można tylko spekulować, który z zagrożonej trójki krajów będzie pierwszy: Włochy, Hiszpania, Portugalia. Od losu jednego z nich zależy przyszłość kolejnych – mówi Joaquin Almunia, unijny komisarz ds. gospodarczych.

Przy tym europejskie zasady zakazują dofinansowania kraju w tarapatach. Komisja Europejska jedynie może zatwierdzić pakiet pomocy instytucji finansowych. Na przykład Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Tyle że, jak dzisiaj mówi się w Brukseli, zakazy są po to, by je łamać, i sama Unia może wyemitować obligacje, co pozwoliłoby pomóc takim krajom, jak Włochy, Grecja czy Hiszpania. To rozwiązanie jednak ukarałoby kraje, które starają się przestrzegać dyscypliny budżetowej, zwłaszcza Niemcy i Holandię, bo stopy procentowe musiałyby pójść w górę, a ekonomiści nie mają wątpliwości, że jest na to o wiele za wcześnie.

Tworząc strefę euro, nie przewidziano sytuacji, że któryś z członków mógłby ją opuścić. To z kolei ułatwiło Grekom oszustwa i wymuszanie szantażem coraz to nowych środków unijnych. Więc dzisiaj strefa euro ma dwa wyjścia. Obydwa bardzo kosztowne. Jedno to pozostawić sytuację taką, jaka jest. Dofinansować rząd w Atenach, licząc, że okaże się pierwszym uczciwym od czasu, kiedy Grecja przyjęła euro. Ale również ryzykując, że problemy w przyszłości jeszcze się będą powtarzać.

Drugie równie drogie to wykluczenie Grecji z eurolandu. Politycy i finansiści twierdzą, że byłby to niesłychanie kosztowny sposób udowodnienia, że przynależność do euroelity zobowiązuje do utrzymania dyscypliny finansowej. I nie ma od tego żadnych wyjątków. Byłby to doskonały sygnał dla wszystkich obecnych i przyszłych członków strefy euro.

Na razie Angela Merkel stara się uprzytomnić kolegom w Brukseli, że grecka bańka finansowa może się okazać pierwszą, a niejedyną. I domaga się większej kontroli finansów, przynajmniej w strefie euro. A jeśli się okaże, że to wszystko nie wystarczy? Trudno, trzeba będzie przedsięwziąć środki bardziej radykalne, na które muszą się zgodzić wszystkie kraje strefy. Nie jest wykluczone, że ostatecznie w Brukseli powstanie finansowe komando, które będzie miało mnóstwo zajęcia, nie tylko w Grecji. A wszystko po to, aby euro przetrwało ten kryzys.

– Na razie dla Grecji cały czas jest za pięć dwunasta – powiedział w Bloomberg TV Willem Buiter, holenderski ekonomista, były członek rady Bank of England i główny ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Te ostatnie pięć minut za chwilę zacznie płynąć bardzo szybko. Na razie zegarek stoi w miejscu. Badania opinii publicznej wskazują, że 68,7 proc. Greków niechętnie przyznaje: nie ma innego wyjścia, trzeba zrobić te reformy.

Jak będzie trzeba, fundusz ma także pieniądze, żeby uspokoić wściekłych na Greków inwestorów. Bruksela się zarzeka, że nie da ani grosza. Bo Grecy muszą poradzić sobie sami.

Może dojść do totalnego załamania finansowego – mówią pesymiści. Ich zdaniem Grecja najpewniej okaże się drugim Dubajem. – Dzisiaj jest na rozdrożu i musi zacząć od odbudowy zaufania – uważa Dominique Strauss-Kahn, dyrektor generalny MFW. Jego zdaniem wszystko zależy od woli politycznej nowego rządu. Dyrektor generalny Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju Angel Gurria, zresztą Meksykanin, zapewnia, że Grecja nie stanie się drugim Meksykiem i nie zawiedzie inwestorów. – Nie widzę możliwości, aby Grecja opuściła strefę euro – mówił Gurria.

Pozostało 94% artykułu
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy
Ekonomia
Światy nauki i biznesu powinny łączyć siły na rzecz komercjalizacji
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Ekonomia
Chcemy spajać projektantów i biznes oraz świat nauki i kultury
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska