Po imponujących, nie notowanych od prawie miesiąca, wzrostach w USA w środę, giełdy europejskie nie miały wyjścia i musiały pójść w górę. Na otwarciu indeks FTSEurofirst 300 wystrzelił o ponad 1 proc., ale w miarę upływu czasu popyt nieco odpuszczał. Inwestorzy wyraźnie czekali na to co zrobią Amerykanie, ale ponieważ kontrakty terminowe na tamtejsze indeksy nie dawały wyraźnych sygnałów to obrotu i ruch na rynku był umiarkowany.

Po południu na giełdy powrócił poranny optymizm, do czego przyczyniły się dane z amerykańskiego rynku pracy. Inwestorom wystarczyła wiadomość, że liczba nowo zarejestrowanych bezrobotnych spadła w ubiegłym tygodniu do 454 tys. podczas gdy oczekiwano spadku 460 tys. Jak więc widać te zaledwie 6 tyś. etatów spowodowało, że indeksy prawie podwoiły poranne zwyżki.

Decyzje banku Anglii i ECB nie miały wpływu na notowania. Obie instytucje tak jak oczekiwano nie zmieniły kosztu pieniądza. Nadal więc mamy sprzyjający rynkom akcji rekordowo niski poziom stóp procentowych. Z kolei Międzynarodowy Fundusz Walutowy podwyższył prognozę globalnego wzrostu z 4,2 do 4,6 proc., ostrzegając jednocześnie, że zagrożeniem dla wzrostu pozostaje kryzys zadłużeniowy w Strefie Euro.

Giełda warszawska podobnie jak dzień wcześniej znów wyraźnie odstawała od pozostałych. Indeks WIG20 spadł na zamknięciu o 0,1 proc. Poziom obrotów (1/5 przypadła na walory PZU) wskazuje, że na rynku aktywne pozostają tylko krajowe fundusze i inwestorzy indywidualni. Gracze zachodni raczej omijają GPW, kierując się bardziej na południe. Wczoraj np. giełda węgierska zyskała ponad 4 proc. i był to największy dzienny wzrost indeksu od ponad miesiąca. O prawie 1 proc. umocnił się też forint. W Pradze akcje podrożały o prawie 2 proc.