Do takich wniosków doszli ekonomiści uczestniczący w debacie "Rzeczpospolitej" poświęconej finansom państwa. Nie byli jednak zgodni w kwestii wysokości podwyżki – o 1 pkt proc. od stycznia przyszłego roku. Część z nich zaś nie była pewna, czy moment, w którym rząd podnosi podatki, jest najlepszy.
[srodtytul]Ogromny wzrost wydatków[/srodtytul]
Największe zaniepokojenie wzbudza szybko przyrastający dług państwa. Były minister finansów Mirosław Gronicki zaznaczył, że w ciągu dekady nasze zadłużenie, powiększyło się o 10 pkt proc. w relacji do PKB, a rząd nie robi nic, by doprowadzić do zmian strukturalnych w budżecie. – Co więcej, w ubiegłym i w bieżącym roku rząd bynajmniej nie prowadził polityki fiskalnego zacieśnienia, lecz politykę fiskalnej ekspansji – uważa prof. Jerzy Osiatyński z Polskiej Akademii Nauk. – W 2009 r. zadłużenie wzrosło o 51 mld zł, z czego mniej więcej połowa wynikła z ubytku dochodów związanych ze spadkiem dynamiki gospodarczej, a reszta z większych wydatków rządu i samorządów.
Prof. Osiatyński dodał, że tak wielkiej fiskalnej ekspansji nikt nie miał odwagi rządowi doradzać na początku 2009 r., wobec czego krytyka tej polityki jest nie na miejscu. Ekonomiści wyliczyli, że deficyt całego sektora w tej sytuacji wyniesie na koniec 2010 r. około 100 mld zł, czyli około 7 proc. PKB (tj. ledwie o 0,1 pkt mniej niż na koniec 2009 r.). – Jeśli ktoś wierzy, że wprowadzenie reguły wydatkowej, która ma pomóc zaoszczędzić w budżecie ok. 3 mld zł, i podwyżka VAT przynosząca 5 – 5,5 mld zł dodatkowych dochodów zmniejszą w istotny sposób deficyt finansów publicznych w 2011 r., jest ogromnym optymistą – mówi prof. Andrzej Wernik z Akademii Finansów. – Wrzawa wokół podwyżki podatku jest nieadekwatna do korzyści, tym bardziej że są one niczym w porównaniu z potrzebnymi oszczędnościami rzędu 55 mld zł, które mają doprowadzić do obniżenia deficytu poniżej 3 proc. PKB. Ekonomista dodał, że rozumie ostrożność rządu wynikającą ze zbliżających się wyborów, jednak on w tej sytuacji wprowadziłby radykalną podwyżkę, która rzeczywiście pomogłaby finansom państwa, albo wstrzymał się do czasu po wyborach.
Z innej perspektywy sytuację ocenił prezes Banku Handlowego Sławomir Sikora. Zgodził się, że posunięcia rządu z punktu widzenia skali wyzwań są niewystarczające, żeby powstrzymać narastający dług i potencjalne ryzyko przekroczenia wskaźników dotyczących długu – ustawowych (55 proc. PKB) czy konstytucyjnych (60 proc. PKB). – Na razie rynki finansowe patrzą na to spokojnie, i to jest istotne choćby w perspektywie rynku walutowego – zapewnił prezes BH. – Rynki, inwestorzy, agencje ratingowe czy nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy, przyjmując perspektywę 2011 r., czyli roku wyborczego, nie zakładają gwałtownego zacieśnienia fiskalnego, obawiając się konsekwencji politycznych tego typu decyzji. Sikora uznał, że rynki finansowe doceniają, iż rząd podejmuje pewne działania w politycznie bardzo trudnym okresie. – Ważne jest – i to przede wszystkim powinniśmy wziąć pod uwagę – jakie będą długoterminowe reakcje inwestorów, które w dużej mierze zależeć będą od krótkoterminowych decyzji dotyczących np. stóp procentowych – dodał prezes banku. – Osobiście spodziewam się, że 0,5-proc. wzrost inflacji (efekt podwyżki VAT) w przyszłym roku może wywołać decyzje o zmianie stóp procentowych, i to z perspektywy rynków finansowych jest element istotny. Prof. Szkoły Głównej Handlowej Krzysztof Rybiński potwierdził, że inwestorzy jeszcze są spokojni, ale jeżeli Polska w przyszłym roku będzie jedynym lub jednym z niewielu krajów w UE, w których deficyt sektora finansów publicznych nie spadnie, to na pewno zmienią zdanie.