Dziwił się temu makler giełdowy Paweł Zaremba-Śmietański, pisząc swego czasu w komentarzu dla „Rz”: „Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że zła opinia tego miesiąca nie ma uzasadnienia w historii naszego parkietu. Wręcz przeciwnie – częściej bywało, że tradycyjne zwyżki kursów z przełomu roku nie czekały do grudnia, lecz rozpoczynały się już właśnie w październiku!”.
[srodtytul]*[/srodtytul]
A jednak z tym październikiem i pieniędzmi jest coś na rzeczy. „W październiku jak na śmietniku...”, „Październik miesiącem oszczędzania!” – mówiły babki i matki. Skąd wzięło się takie przekonanie? Może w efekcie zaciskania pasa po wakacjach, może z powodu rozpoczynania się roku akademickiego, a może dlatego, że to ostatni miesiąc zbierania plonów i robienia zapasów na zimę.
Niezależnie od etymologii październik jako miesiąc oszczędzania obchodzony był w szkołach. Kto nie pamięta SKO – Szkolnej Kasy Oszczędności? Na apelach koledzy deklamowali: „Raz do klasy przyszedł nowy, prócz pomocy naukowych jeszcze jedną miał książeczkę. Cóż to za uczony gość? Czy już książek nie ma dość? Co za tytuł – Eskao. Nazywamy go już Saldo. Równy typek, choć z książeczką. Ciągle ją przy sobie ma, ciągle do niej grosze pcha!”. Taki był PRL-owski październik. A dziś?
[srodtytul]*[/srodtytul]