Mniejsza konsumpcja, większe szczęście

Wybuchy złości w kolejce, paniczna ucieczka przed tłumem kłębiącym się od połowy grudnia w centrach handlowych, a potem apatia na widok prezentów? Spokojnie, to tylko sygnał, że organizm walczy z wirusem... affluenzy. Remedium dostępne w sieci

Publikacja: 07.01.2011 04:04

Mniejsza konsumpcja, większe szczęście

Foto: AP

Człowiek, który wymyślił termin „affluenza” – czyli choroba przesytu (zbitka angielskich słów „affluence” – przesyt – i „influenza” – grypa) na zdjęciach dumnie prezentuje łysinę, znoszone swetry w romby, okulary w niemodnych oprawkach i uśmiech znamionujący szczere zadowolenie z życia. Brytyjski psycholog kliniczny Olivier James, bo o nim mowa, doszedł do wniosku, że im bardziej obrastamy w przedmioty, do których zakupów zachęcają nas reklamy, i gonimy za kolejnymi zakupowymi okazjami, tym gorzej dla naszego zdrowia. Zwłaszcza psychicznego. Coraz liczniejsze depresje, histerie, fobie – to cena, jaką płacimy za rozbuchaną konsumpcję.

Zdaniem Jamesa, stałego felietonisty „The Guardian”, istnieje ścisły związek między nadmiernym przywiązaniem do dóbr materialnych a kondycją danego społeczeństwa.

Jak dowodzi na podstawie swoich badań, aż jedna czwarta obywateli anglojęzycznych krajów, które jego zdaniem w ciągu minionych dwóch dekad zmieniły się w jedno wielkie centrum handlowe, cierpi na choroby psychiczne. To ofiary dominującej w nich od dawna ekonomii liberalnego kapitalizmu, zgodnie z którą nic nie napędza gospodarki lepiej niż ciągłe zakupy.

W Europie kontyntentalnej odsetek pokrzywdzonych przez nieumiarkowaną konsumpcję wynosi zaledwie 11,5 proc. A w społeczeństwach preindustrialnych, jak mieszkańcy nepalskich wiosek, jest bliski zera. Mimo rosnącej zamożności poczucie szczęścia wśród Amerykanów nie zmieniło się od ponad dekady.

Konkluzja? – Może zanim coś kupisz, warto zadać sobie pytanie: czy naprawdę tego potrzebuję? Czy jest sens pracować 16 godzin na dobę na jeszcze większy dom albo operację plastyczną? Lepiej zwyczajnie cieszyć się tym, co masz – przekonuje James w rozmowie z brytyjskim dziennikiem „Metro”. Jego książka „Affluenza” sprzedała się w ponad 100 tys. egzemplarzy. To już nie jest nisza.

[srodtytul]Kredyt szczęścia nie daje[/srodtytul]

Co tam zresztą naukowiec James. Prawdziwy guru anglojęzycznej blogosfery nazywa się Leo Babauta, pochodzi z wyspy Guam, ma sześcioro dzieci i nigdy w życiu nie był terapeutą, psychologiem czy doradcą. Za to prowadzi jeden z 20 najpoczytniejszych blogów świata według tygodnika „Time”.

Blog nazywa się Zen Habits i ma miliony czytelników, w tym 200 tys. stałych abonentów powiadamianych o kolejnych wpisach. Na jego bazie Babauta napisał dwie książki, które natychmiast wskoczyły na szczyty list bestsellerów. Jak twierdzi, dzięki stosowaniu się do własnych rad zrealizował większość życiowych celów: został wegetarianinem, rzucił palenie, podwoił swoje dochody i wziął udział w kilku maratonach.

Jednak ten, kto skuszony nazwą blogu kojarzącą się z poradnikami w rodzaju „Zen w 24 godziny” czy „Zen dla współczesnych” szukałby pod tym adresem mądrości rodem z książek Osho czy Paula Coelho, srodze się rozczaruje. Blog Babauty to sam konkret. Zamiast uniwersalnych rad w rodzaju: „w życiu istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca” albo „skoro nie można się cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by iść naprzód”, zawiera precyzyjne wskazówki, jak stopniowo pozbyć się długu i zacząć wreszcie oszczędzać.

Wyczyścić mieszkanie z nieużywanych gratów. Uwolnić się od atakującego nas zewsząd szumu medialnego. Zwolnić, zluzować, nauczyć się robić jedną rzecz naraz, a porządnie. Jak w dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było Internetu i nie odrywaliśmy się 15 razy od pisania nudnego raportu po to, by sprawdzić każde z pięciu kont e-mailowych, ulubionych blogów (no, chyba że chodzi o Zen Habits), Goldenline czy Facebooka. Nauczyć się koncentrować na tym, co ważne, odzyskać czas dla najbliższych. I nie dać się propagandzie tych, którzy wmawiają nam, że najlepszy sposób, w jaki konsument może walczyć z kryzysem, to kolejna karta kredytowa i wzmożone zakupy.

Bo prawdziwe szczęście dają tylko własne, skrupulatnie odkładane z miesiąca na miesiąc pieniądze. Przekonują cię, żebyś wziął kredyt na mieszkanie? Bzdura. To tylko większy zarobek dla banków, a pieniądze trzeba będzie kiedyś oddać – podkreśla Babauta. – Lepiej wynajmować i odkładać co miesiąc jakąś sumę, zamiast płacić bankom wygórowane odsetki. Tak jak robi to Mark Zuckerberg, założyciel Facebooka, którego trudno podejrzewać o brak funduszy na własne lokum.

Co te staroświeckie, zdroworozsądkowe rady mają jednak wspólnego ze wschodnią filozofią zen? Ano – upodobanie do prostoty. Czytelnicy blogu uczą się, że mniej znaczy więcej. Począwszy od biurka, które powinno być ascetyczne na tyle, by nie rozpraszało uwagi, poprzez zawartość szaf, stan konta osobistego, po głowę wolną od niepotrzebnych pragnień. Na przykład posiadania 110. pary butów, którą po roku znajdziesz w garderobie z nieodklejonymi metkami.

[srodtytul]Sześć rzeczy na zmianę[/srodtytul]

Dziś mija koniec drugiego miesiąca bez zakupów nowych ciuchów. Okazało się to łatwiejsze, niż sądziłam – wyznaje w blogu American Apparel Diet (TGAAD) uczestniczka pod nickiem Jessica W. – Wczoraj koleżanka z pracy pokazywała mi cudne swetry, które właśnie kupiła na wyprzedaży. Też miałam kupon zniżkowy, więc poszłam z nim do sklepu z zamiarem wystawienia się na pokusę. Ale ku mojemu zdumieniu wcale nie chciałam kupować żadnych swetrów. Nie pasowałyby do mnie.... zresztą wcale nie miałam na nie ochoty.

To jak z rezygnacją ze słodyczy: kiedy przestajesz je jeść, po jakimś czasie nie odczuwasz apetytu. Latem ubiegłego roku Sally Bjornsen z Seattle, lat 47, założycielka blogu, właścicielka agencji skupiającej zawodowych fotografów stała przed wypełnioną szafą na ubrania, jak zwykle myśląc, że nie ma co na siebie włożyć. I uświadamiając sobie, że rocznie wydaje na odzieżowe zakupy od 50 do 100 tys. dol.

– Zrozumiałam, że problem tkwi we mnie – opowiadała w wywiadach kilka miesięcy po tym, gdy do udziału w wymyślonej przez nią ubraniowej diecie, polegającej na powstrzymywaniu się od zakupów przez okrągły rok, zgłosiło się 150 chętnych z całego świata. Wyznania przystępujących do „ubraniowej diety” niczym nie różnią się od spowiedzi bulimiczek, alkoholików na odwyku czy uzależnionych od hazardu. Ich stałe motywy to: szczere chęci, upadek, poczucie winy i mocne postanowienie poprawy. Aż do kolejnego upadku.

Ubraniowa abstynencja ma kilka żelaznych reguł. Dozwolone są m.in. zakupy bielizny, obuwia i akcesoriów. A mimo to niemal połowa zarejestrowanych do TGAAD nie dotrwała do końca roku. Siostra Sally Bjornsen poddała się po czterech tygodniach. A ona sama upadała dwukrotnie.

Na mniej restrykcyjny pomysł wpadła trzydziestolatka Stella Brennan (zawód: menedżer w branży ubezpieczeń). Przez miesiąc zestaw tych samych sześciu ubrań w różnych konfiguracjach.

Kiedy się okazało, że nawet jej mąż nie zauważył tej wymuszonej monotonii, postanowiła zachęcić do udziału w eksperymencie także innych. Na stronie Six Items or Less zarejestrowało się od razu 100 osób, głównie ze Stanów Zjednoczonych, ale także z odległych krajów, takie jak Indie czy Dubaj. Wśród motywacji przeważały chęć ograniczenia wydatków, powiedzenia „stop” napędzanemu reklamami przemysłowi odzieżowemu oraz względy ekologiczne.

[srodtytul]Konsumpcyjny patriotyzm[/srodtytul]

Pożyczaj, wymieniaj, kupuj używane – modne w Stanach hasła aktywistów sfrustrowanych szaleństwem nieustannych zakupów w polskim społeczeństwie, wciąż zaspokajającym niedosyt 50 lat gospodarki centralnie regulowanej, nadal brzmią jak manifest ekscentryków. A nawet budzą podejrzliwość.

W sieci pojawiły się już wpisy ostrzegające przed hasłami ograniczania okołoświątecznej orgii konsumpcyjnej. Zdaniem ich autorów tym, którzy nawołują do handlowej ascezy, chodzi o „lewacką propagandę mającą na celu odwrócenie uwagi od przeżywania świąt Bożego Narodzenia”.

Wizyta w centrum handlowym ma być więc przejawem patriotyzmu i przywiązania do tradycyjnych wartości. To tylko dowód na to, że każdy trend rodzi kolejne, nierzadko przeciwstawne. A najważniejsze to nie dać się zwariować. Czego życzę w gorącym czasie wyprzedaży.

Człowiek, który wymyślił termin „affluenza” – czyli choroba przesytu (zbitka angielskich słów „affluence” – przesyt – i „influenza” – grypa) na zdjęciach dumnie prezentuje łysinę, znoszone swetry w romby, okulary w niemodnych oprawkach i uśmiech znamionujący szczere zadowolenie z życia. Brytyjski psycholog kliniczny Olivier James, bo o nim mowa, doszedł do wniosku, że im bardziej obrastamy w przedmioty, do których zakupów zachęcają nas reklamy, i gonimy za kolejnymi zakupowymi okazjami, tym gorzej dla naszego zdrowia. Zwłaszcza psychicznego. Coraz liczniejsze depresje, histerie, fobie – to cena, jaką płacimy za rozbuchaną konsumpcję.

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy