Człowiek, który wymyślił termin „affluenza” – czyli choroba przesytu (zbitka angielskich słów „affluence” – przesyt – i „influenza” – grypa) na zdjęciach dumnie prezentuje łysinę, znoszone swetry w romby, okulary w niemodnych oprawkach i uśmiech znamionujący szczere zadowolenie z życia. Brytyjski psycholog kliniczny Olivier James, bo o nim mowa, doszedł do wniosku, że im bardziej obrastamy w przedmioty, do których zakupów zachęcają nas reklamy, i gonimy za kolejnymi zakupowymi okazjami, tym gorzej dla naszego zdrowia. Zwłaszcza psychicznego. Coraz liczniejsze depresje, histerie, fobie – to cena, jaką płacimy za rozbuchaną konsumpcję.
Zdaniem Jamesa, stałego felietonisty „The Guardian”, istnieje ścisły związek między nadmiernym przywiązaniem do dóbr materialnych a kondycją danego społeczeństwa.
Jak dowodzi na podstawie swoich badań, aż jedna czwarta obywateli anglojęzycznych krajów, które jego zdaniem w ciągu minionych dwóch dekad zmieniły się w jedno wielkie centrum handlowe, cierpi na choroby psychiczne. To ofiary dominującej w nich od dawna ekonomii liberalnego kapitalizmu, zgodnie z którą nic nie napędza gospodarki lepiej niż ciągłe zakupy.
W Europie kontyntentalnej odsetek pokrzywdzonych przez nieumiarkowaną konsumpcję wynosi zaledwie 11,5 proc. A w społeczeństwach preindustrialnych, jak mieszkańcy nepalskich wiosek, jest bliski zera. Mimo rosnącej zamożności poczucie szczęścia wśród Amerykanów nie zmieniło się od ponad dekady.
Konkluzja? – Może zanim coś kupisz, warto zadać sobie pytanie: czy naprawdę tego potrzebuję? Czy jest sens pracować 16 godzin na dobę na jeszcze większy dom albo operację plastyczną? Lepiej zwyczajnie cieszyć się tym, co masz – przekonuje James w rozmowie z brytyjskim dziennikiem „Metro”. Jego książka „Affluenza” sprzedała się w ponad 100 tys. egzemplarzy. To już nie jest nisza.