W dyskusji wzięli udział ekonomiści i byli przedstawiciele rządów Estonii, Słowacji i Finlandii oraz Jerzy Osiatyński, doradca prezydenta Polski.
Indrek Neivelt, przewodniczący Rady Nadzorczej Banku Saint Petersburg, b. prezes Estońskiego Funduszu Rozwoju przekonywał, że jego kraj, mimo widocznego społecznego zniecierpliwienia, odniósł korzyści z przyjęcia europejskiej waluty. – Euro sprawdza się w małych i otwartych gospodarkach, tj. Estonia czy Słowacja. Dla nas jedną z największych korzyści jest wzrost eksportu w stosunku do PKB, przejrzystość, zwłaszcza jeśli chodzi o ceny oraz brak niepewności związanej z dewaluacją waluty – powiedział.
Politycy z krajów należących do strefy euro pytani o to, co zrobiliby inaczej, gdyby mieli okazję jeszcze raz podjąć decyzję o wstąpieniu do eurolandu.
– Silny kurs wymiany był błędem, bo zmniejszył naszą konkurencyjność w eksporcie – przyznał Ivan Miklos, b. minister finansów Słowacji. Dla Estonii największą bolączką okazuje się być Europejski Mechanizm Stabilizacyjny i przelicznik stosowany wobec krajów, które przekazują tam pieniądze na pożyczki dla innych krajów. - Uważamy, że on wymaga zmian. Mam nadzieję, że kiedy Polska wejdzie do eurolandu, pomoże nam renegocjować funkcjonowanie tego systemu – mówił Indrek Neivelt. Zdaniem Matti Vanhanena, b. premiera Finlandii, najważniejsze jest, aby kraj, który chce przyjąć euro, dobrze się do tej operacji przygotował. – Nam się nie udało. Nasza konkurencyjność od lat spada – przyznał.
Utrzymanie konkurencyjności gospodarki po przyjęciu wspólnej waluty i pozbyciu się krajowej polityki pieniężnej okazało się być dużym wyzwaniem dla krajów strefy euro. Zdaniem Jerzego Osiatyńskiego, doradcy prezydenta Bronisława Komorowskiego, założenia ekonomiczne leżące u podstaw projektu pt. euro w praktyce nie zawsze się sprawdzają. – Byliśmy przekonani, że w eurolandzie koszt pożyczania będzie niski, a tempo wzrostu wysokie. Spójrzmy teraz na kraje spoza strefy euro – rozwijają się szybciej niż te, które przyjęły wspólną walutę – zauważa.