Bez eksportu nie ma rozwoju

W 2013 r. nasza sprzedaż na światowe rynki wyniesie prawie 200 mld dol. To kwota niewyobrażalna jeszcze 10 lat temu.

Publikacja: 03.12.2013 03:10

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Polską gospodarkę w roku 2013 różni od polskiej gospodarki sprzed dekady wiele rzeczy. Od polskiej gospodarki z roku 1989 – jeszcze więcej, tak wiele, że aż trudno porównywać. Jest to inny świat, świat pełnych półek, rosnącego poziomu życia, silnej waluty, dominującej prywatnej przedsiębiorczości.

Wśród wielu dramatycznych zmian, które nastąpiły, ekonomista na jednym z pierwszych miejsc postawi to, że dorobiliśmy się konkurencyjnej gospodarki, zdolnej do skutecznego włączenia się do gospodarki światowej. W roku 1989 nasz cały eksport na światowe rynki przynosił niecałe 9 miliardów dolarów, do czego dochodziły wpływy z eksportu do krajów RWPG (jego większość w ciągu kolejnych dwóch lat wyparowała). Razem – powiedzmy – maksimum 12 miliardów. W roku 2003, po mozolnym trudzie pierwszej dekady transformacji, zdołaliśmy go zwiększyć do nieco ponad 50 miliardów dolarów. W obecnym roku będzie to już prawdopodobnie niemal 200 miliardów dolarów. Kwota, która i 24 lata temu, i nawet 10 lat temu wydawała się całkowicie niewyobrażalna.

Dlaczego jest to takie ważne? Eksport odgrywa bowiem w rozwoju gospodarczym kluczową rolę. W gruncie rzeczy jedynie dzięki długotrwałemu, silnemu wzrostowi eksportu możliwe jest utrzymanie przez kraj naprawdę wysokiego długookresowego tempa wzrostu PKB.

Sukces gospodarczy oparty na eksporcie

Kraje, które w ostatnim półwieczu odniosły prawdziwy sukces gospodarczy – Niemcy, Włochy i Japonia w latach 1950–1990, Korea Południowa i azjatyckie „małe tygrysy" po roku 1960, Chiny po roku 1980 – uczyniły z eksportu główny motor swojego rozwoju.

Przykładowo, w latach 1980–2012 chiński eksport rósł w średnim tempie 15 proc. rocznie, a PKB w tempie 10 proc. Nie znaczy to oczywiście, że kraje te eksportowały większość swojej produkcji ani że zawsze eksportowały znacznie więcej, niż importowały.

Mechanizm jest nieco inny: szybko rosnący eksport dynamizował całą gospodarkę i pozwalał na równie szybkie zwiększanie importu, w tym zwłaszcza importu nowoczesnych maszyn i urządzeń.  Skłonny jestem uznać, że jest to jedyny sposób na utrzymanie naprawdę wysokiego długookresowego wzrostu PKB.

Nie sprawdza się natomiast długookresowo ani szybki rozwój oparty głównie na wzroście popytu wewnętrznego (zazwyczaj prowadzi to szybko do zwiększenia się zapotrzebowania na import i do silnego wzrostu deficytu handlowego, uniemożliwiającego dalszy wzrost PKB) ani próby rozwoju polegającego na stałym wymuszonym zastępowaniu importu produkcją krajową (stosowany m.in. przez kraje Ameryki Łacińskiej w latach 1950–1980).

Mówiąc innymi słowy: gdyby nie niemal dwudziestokrotne zwiększenie skali naszego eksportu pomiędzy rokiem 1989 a 2013 (realnie było to oczywiście nieco mniej, bo po odjęciu efektów wzrostu cen przyrost eksportu był „tylko" piętnastokrotny), nie udałoby się osiągnąć ani takiego wzrostu PKB, ani poprawy poziomu życia, ani wzmocnienia siły waluty.

Nie udałoby się zmniejszyć gigantycznej luki technologicznej, która wówczas dzieliła nas od Zachodu. Nie udałoby się zbliżyć do tego, co nazywamy światem rozwiniętym.

Na początku lat 90. modne były tezy, że polski przemysł jest niezdolny do głębokich reform i nieodwołalnie umiera, że polskie rolnictwo nie ma żadnej szansy konkurować z zachodnioeuropejskim, że polskie usługi nigdy nie osiągną poziomu jakościowego, który może być interesujący dla globalnych konsumentów. Jak często wtedy twierdzono – stajemy się jedynie narodem handlarzy, którzy nie umieją wyprodukować żadnych towarów nadających się do sprzedaży, dewizy mogą zarabiać jedynie pracujący na czarno za granicą, a wydawać je na przywożony w ciężarówkach i bagażnikach samochodów import. Te tezy łatwo nie umierały – pamiętam, że jeszcze dekadę temu uczestniczyłem w dyskusji telewizyjnej, w której zaproszeni politycy dość zgodnie twierdzili, że Polska stoczyła się do roli gospodarczych peryferiów świata, gdzie nic się nie produkuje, a poprzez wciągnięcie nas do Unii zachodnie koncerny dążą do tego, by do końca zmienić nasz kraj w rynek zbytu dla swoich produktów.

Globalna konkurencja

Jak łatwo zapomina się o tym, co było i przyzwyczaja do lepszego! Dziś zwolenników tez o „śmierci polskiego przemysłu" można oczywiście nadal jeszcze spotkać, ale jest ich już niezbyt wielu. A o „tworzeniu rynku zbytu dla swoich produktów" też jakoś dawno nie słyszałem, zwłaszcza że ostatnio w handlu zagranicznym mamy nadwyżkę (z krajami Unii nadwyżkę mamy od lat). Nie ma wątpliwości, że gratulacje z tego powodu należą się przede wszystkim polskim przedsiębiorstwom.  Jeśli chciały przetrwać, nie miały wyjścia – musiały dostosować się do warunków globalnej konkurencji, unowocześnić produkcję, podnieść jej jakość, nauczyć się docierać ze swoimi produktami do odbiorców za granicami. Ogromna część nowego polskiego przemysłu zbudowana została zresztą głównie z myślą o eksporcie. Bo właśnie pełne otwarcie rynków unijnych dla naszego eksportu zaowocowało przenoszeniem do Polski znaczącej części europejskiej produkcji przemysłowej.

Ale na pewno nie czas jeszcze na żadne świętowanie.  Luka technologiczna jest niewątpliwie znacznie mniejsza niż ćwierć wieku temu, dystans do gospodarczego centrum świata również znacznie się zmniejszył.  Ale ciągle polskie marki są niezbyt widoczne na światowych rynkach, ciągle stoi przed nami zadanie doścignięcia najlepszych, ciągle nasz kraj produkuje dobra przynoszące mniejszą wartość dodaną niż u naszych lepiej rozwiniętych sąsiadów. Bez dalszego dynamicznego wzrostu eksportu nie da się tego stanu zmienić.

Polską gospodarkę w roku 2013 różni od polskiej gospodarki sprzed dekady wiele rzeczy. Od polskiej gospodarki z roku 1989 – jeszcze więcej, tak wiele, że aż trudno porównywać. Jest to inny świat, świat pełnych półek, rosnącego poziomu życia, silnej waluty, dominującej prywatnej przedsiębiorczości.

Wśród wielu dramatycznych zmian, które nastąpiły, ekonomista na jednym z pierwszych miejsc postawi to, że dorobiliśmy się konkurencyjnej gospodarki, zdolnej do skutecznego włączenia się do gospodarki światowej. W roku 1989 nasz cały eksport na światowe rynki przynosił niecałe 9 miliardów dolarów, do czego dochodziły wpływy z eksportu do krajów RWPG (jego większość w ciągu kolejnych dwóch lat wyparowała). Razem – powiedzmy – maksimum 12 miliardów. W roku 2003, po mozolnym trudzie pierwszej dekady transformacji, zdołaliśmy go zwiększyć do nieco ponad 50 miliardów dolarów. W obecnym roku będzie to już prawdopodobnie niemal 200 miliardów dolarów. Kwota, która i 24 lata temu, i nawet 10 lat temu wydawała się całkowicie niewyobrażalna.

Pozostało 81% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy