Maszty telekomunikacyjne operatorów komórkowych od początku budowy sieci mobilnych w kraju budziły poważane społeczne opory. Przede wszystkim ze względu na brak dostatecznej wiedzy o ryzyku dla zdrowia, jakie miałaby nieść ze sobą emisja pól elektromagnetycznych.
Po wejściu w życie tzw. megausatwy (ustawy o wspieraniu rozwoju usług i sieci telekomunikacyjnych), które doprecyzowała gdzie można je stawiać, i jakie wymagania muszą one spełniać, wydawało się, że sytuacja została uporządkowana. Jednak problemy wróciły i operatorzy wskazują, że kłody pod ich inwestycje rzucają urzędy na szczeblu lokalnym, a także sądy administracyjne.
Największe problemy, jak wynika z informacji zebranych przez „Rz" i rpkom.pl, paradoksalnie dotyczą nie nowych stacji, ale tych instalowanych na istniejących już obiektach. Teoretycznie są one zwolnione z uzyskiwania pozwoleń na budowę. Stacje, które mają wysokość powyżej 3 metrów wymagają jedynie zgłoszenia, a w przypadku tych niższych nie jest potrzebne nawet to.
Praktyka operatorów pokazuje, że nierzadkie są jednak przypadki, gdy typu instalacje traktowane są jako oddzielne obiekty budowlane. Odpowiednie urzędy, najczęściej po protestach społecznych, wymagają pozwoleń na budową, gdy wystarczyłoby zgłoszenie lub nakazują rozbiórkę istniejącego już obiektu. - Urzędy i sądy dokonują innowacyjnej interpretacji prawa – podkreśla przedstawiciel jednego z operatorów.
Przykładowo, Dolnośląski Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego w tym roku uzasadniał, że stacja bazowa na dachu budynku mieszkalnego jest oddzielną budowlą, ponieważ „nie jest elementem wyposażenia tego budynku przeznaczonego na pobyt ludzi". Podobna sprawa w Jaworzynie skończyła się w NSA. Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Krakowie kilkakrotnie nakazał firmie P4 (sieć Play) najpierw zalegalizowanie, a potem rozbiórkę stacji o wysokości do 3 metrów. Operator ma podobne problemy także w Rzeszowie, czy Czechowicach Dziedzicach.