Warto śledzić wydarzenia w wielkopolskim Trzemesznie nieopodal Gniezna. W zatrudniającej 800 osób amerykańskiej firmie Paroc, produkującej izolację z wełny mineralnej, doszło do blisko tygodniowego strajku, który może być zwiastunem większej fali żądań i protestów w Polsce. Pracownicy domagają się m.in. waloryzacji płac i wyższych dodatków stażowych. Twierdzą, że zarabiają zdecydowanie za mało, a jak wszyscy Polacy z niepokojem obserwują szybki wzrost cen produktów i usług.
Kiedy premier Mateusz Morawiecki przekonuje, że płace rosną w skali roku dwa razy szybciej niż inflacja, to oczywiście ma rację. Tylko że podaje średnią statystyczną, w której skład wchodzą np. pensje prezesów czy płacowych gwiazd, jak informatycy, gdzie wzrosty sięgają nawet 40 proc. rocznie. Wielu pracowników w Trzemesznie, Katowicach czy Radomiu taka średnia zupełnie nie interesuje. Podobnie zresztą jak podawany co miesiąc przez GUS wskaźnik inflacji, który nie oddaje w pełni dotkliwego skoku cen żywności czy energii, bo równoważy go innymi produktami (za PRL były to słynne lokomotywy). Jak mawiał amerykański pisarz Mark Twain, są trzy rodzaje kłamstwa: kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka.
Pracownicy bacznie obserwują przy tym nie tylko ceny w sklepach, ale i wyniki finansowe. Organizatorzy strajku w Trzemesznie twierdzą, że żądane dodatkowe pieniądze są śmieszne dla firmy, która „ma gigantyczne zyski i specjalnie nie chce się tymi zyskami dzielić, tylko woli je transferować za granicę". Najbardziej jednak zaskoczeni obecną sytuacją są ci biznesmeni, dla których jakiekolwiek żądanie podwyżki to wyjątkowa bezczelność, lub ci, którzy zaniedbali automatyzację i robotyzację. Chcąc zatrzymać odpływ pracowników i utrzymać działalność operacyjną firmy, nie mają wyjścia: muszą więcej płacić. Stąd fenomen ostatnich lat – niewiele strajków. To jednak może się niebawem zmienić. Część firm dochodzi już do ściany, borykając się równocześnie z najwyższymi w Europie cenami energii, i szybki wzrost płac może uderzyć w ich konkurencyjność na światowych rynkach. Nie wiadomo też, jak zachowają się pracownicy budżetówki, których płace znów mają być zamrożone.
Oczekiwania płacowe pompują także politycy. I to nie tylko związani z rządem. W Trzemesznie szybko pojawił się poseł Lewicy Adrian Zandberg, naciskając na spełnienie „skromnych oczekiwań załogi". Z kolei premier Morawiecki wciąż mówi o wielkich sukcesach gospodarczych i pieniądzach, które niebawem napłyną do nas z Brukseli. Kiedy zaś okazuje się, że wpakowano w ostrołęckie błoto 1,5 mld zł na budowę elektrowni węglowej, którą trzeba rozebrać, były minister energii Krzysztof Tchórzewski odpowiada: stać nas!
Skoro stać nas, to Polak chce więcej. Radość z podwyżki nie będzie jednak trwała długo i skończy się przy kolejnej wizycie w spożywczaku czy u fryzjera.