Tschäggätty straszą w karnawale

Zapadł już zmierzch, na głównym placu wioski Blatten, w sercu Alp Berneńskich, zbierają się dziwne stwory. Mają łaciate futra, wielkie nosy, groźnie wyszczerzone zęby. A niektóre nawet rogi

Publikacja: 19.02.2010 00:01

Tschäggätty wędrują nocą od wsi do wsi przez całą dolinę Lötschental

Tschäggätty wędrują nocą od wsi do wsi przez całą dolinę Lötschental

Foto: Fotorzepa, Filip Frydrykiewicz F.F. Filip Frydrykiewicz

Dzierżą w rękach kije, kostury, totemy. Wyglądają groźnie i groźnie się zachowują. Gniewnie potrząsają przyczepionymi do szerokich, skórzanych pasów na biodrach krowimi dzwonkami, podbiegają do przyglądających im się ludzi. Zebrały się w ten mroźny zimowy wieczór, by ruszyć na obchód wszystkich wiosek w dolinie.

[srodtytul]Zagubiona dolina[/srodtytul]

Blatten i cała dolina pokryte są śniegiem. Na cmentarzu w środku wioski spod zasp wyglądają tylko daszki wieńczące drewniane krzyże. Metrowe czapy leżą na szerokich, niezbyt stromych dachach domów, obór, szop. Poczerniałe ściany zdradzają wiek budowli – najstarsze mają po 400 lat. Zbudowane są z modrzewiowych bali, a dachy (teraz niewidoczne) mają pokryte szarymi łupkami. Stodoły zawieszone są metr nad ziemią, na kamiennych podporach w kształcie grzybów o płaskich kapeluszach. Dzięki temu myszy nie mają do nich dostępu.

Blatten leży na wschodnim krańcu Lötschental, niewielkiej doliny w szwajcarskim kantonie Wallis. Półtora tysiąca mieszkańców doliny zamieszkuje cztery wioski: Blatten, Wiler, Kippel, Ferden.

Dolina Lötschental, wąska, czasami jedynie na szerokość ciasno ustawionych domów, drogi i koryta rzeki, ma zaledwie 27 kilometrów długości. Na alpejskie warunki to niewiele. Strome zbocza gór porastają strzeliste jodły, świerki, modrzewie. Teraz obsypane śniegiem drzewa tworzą biało-czarne wzory „w jodełkę”.

Długie wieki dolina pozostawała na uboczu wielkich wydarzeń historycznych. Mało kto się tu zapuszczał, bo też i nie miał po co. I dzisiaj, choć sezon w pełni, nie ma w Lötschental zbyt wielu turystów. Międzynarodowe towarzystwo tu nie ściąga, większość gości to Szwajcarzy z Berna. Dolina ma niewielki ośrodek narciarski. Z Wiler narciarzy wywożą w górę cztery wyciągi – aż do 3111 m n.p.m, skąd można zjechać czarnymi, czerwonymi lub niebieskimi trasami.

Ruch turystyczny w dolinie zaczął się po tym, gdy pewien Anglik, pisarz, historyk i alpinista, Leslie Stephen zdobył w 1859 r. najwyższy szczyt górujący nad doliną – Bietschorn (3934 m n.p.m.). Wydarzenie to zbiegło się w czasie z wydaniem w Szwajcarii zakazu (1848 r.) zaciągania się mężczyzn do obcych armii. Ci, którzy zostawali w górach, zajęli się pracą przewodników dla coraz liczniej przybywających – najpierw latem, potem zimą – gości.

Dolina ożyła szczególnie jednak dopiero, po tym, jak u jej wylotu wydrążono w latach 1908 – 1913 piętnastokilometrowy tunel pod górami. Wydatnie skróciło to przejazd koleją z północy kraju do doliny i dalej na południe.

[srodtytul]Swawole kawalerów[/srodtytul]

Dzikie, odziane w długowłose futra, stwory to tschäggätty (czyt. czakata, z „cz” lekko zmiękczonym). Nazwa pochodzi od określenia w miejscowym dialekcie czegoś pstrokatego, łaciatego.

Pierwotnie za tschäggätty przebierali się jedynie kawalerowie. Zamaskowani zaczepiali panny na dworze, nachodzili je, gdy wspólnie przędły. Straszyli, smarowali sadzą, nacierali śniegiem. Przy okazji, jak mówi przewodnik w Lötschentaler Museum w Kippel, turbowali niesympatycznych sąsiadów, odpłacając im za krzywdy i żale minionego roku.

Dzisiaj w kozich futrach chodzą już nie tylko młodzi chłopcy, ale i dorośli mężczyźni, a nawet kobiety. Może dlatego zwyczaj przebierania się za tschäggätty nie zanika. Ciągle jest wielu chętnych do swawolenia.

Na strój składają się: maska, skóra koźla lub barania i krowi dzwonek. Maski powstają z drewna, czasem mają wprawione zęby i kły zwierząt domowych, doczepione włosy. W muzeum, gdzie zgromadzono ich pokaźną kolekcję, można prześledzić, jak z czasem ewoluowały – dawniej proste, sympatyczne w swej naiwności, później coraz bardziej wymyślne, jakby wzorowane na filmach grozy. Powykrzywiane, wyolbrzymione, przerażające.

W dolinie pracuje około 20 snycerzy, którzy rywalizują ze sobą o to, kto zrobi najciekawszą, najbardziej intrygującą fizjonomię. Na każdy karnawał muszą przygotować nowe, bo nie używa się dwa razy tych samych masek. Po jednym karnawale rzeźba wędruje do domowego zbioru właściciela.

W latach 60. XX w. Kościół próbował zabronić dzikiego święta, ale tradycja okazała się silniejsza. – Dawniej Kościół narzucał bardzo surowe reguły życia, karnawał był więc ludziom potrzebny do łamania niektórych zasad – wyjaśnia przewodnik. – Mogli zachowywać się niecodziennie, bezkarnie objadać, opijać i wygłupiać.

Tschäggätty trwają od święta Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego) aż do Środy Popielcowej, która wszystko ucina i wprowadza post. Pochodzenie zwyczaju przebierania się nie jest jasne, podejrzewa się, że tschäggätty wywodzą się od strojów zbójników mieszkających w górach i napadających na zamożne wsie.

Przebierańcy grasują dziś na ulicach, straszą przechodniów, ale nie są już tacy straszni – czasem nawet dadzą się sfotografować z piękną turystką. Chociaż, jak mówi tradycja, przyjazna tschäggätta to nie prawdziwa tschäggätta.

[srodtytul]Futro z husky[/srodtytul]

Przy głównej ulicy Wiler znajduje się warsztat z maskami. Za szybą młody mężczyzna pochyla się z dłutem nad drewnianym klockiem. Heinrich Rieder rzeźbi maski tschäggätt. Kontynuuje tym samym tradycję dziadka, matki i ojca. Wyjaśnia, że jego maski nie są na sprzedaż. Dla turystów robi inne, takie, które można zawieszać na ścianę, ale nie można ich zakładać na głowę. Duża kosztuje 250 franków. – Zwykłą maskę robię dwa dni, maska na tschäggättę wymaga tygodnia pracy – opowiada. – Jej rzeźbienie trwa dłużej, bo ma więcej szczegółów, na przykład głębokie zmarszczki na czole.

Prowadzi mnie na zaplecze. Gdy zapala światło w sklepionym półokrągło podłużnym pomieszczeniu – nie darmo warsztat Riederów nazywa się maskenkeller, piwnica masek – nagle ukazują się dziesiątki wykrzywionych szkaradnych twarzy. Rodzina Heinricha zgromadziła już 300 masek, najstarsze mają 55 lat.

Heinrich decyduje się dopuścić mnie do jeszcze jednej tajemnicy. Zamyka warsztat i prowadzi do budynku na tyłach. Ma tam magazyn strojów na tschäggättę. Na długiej żerdzi wiszą futra, na podłodze leżą pasy z dzwonami, na ścianach wiszą maski. Heinrich wypożycza stroje znajomym na tschäggätty. Szczególnie dumny jest ze skór… psów: bernardyna i husky. Za to ostatnie dał 300 franków.

[srodtytul]Trzy pokolenia przebierańców[/srodtytul]

Udaje mi się odkrywać coraz więcej tajemnic tschäggätt, ale czeka mnie jeszcze jedna odsłona. Kiedy nadchodzi wieczór, Nicole, młoda dziewczyna poznana w Kippel, zabiera mnie do mieszkania swojej rodziny. W dużym pokoju zebrali się: Christoph, jego żona Edith oraz ich dwóch synów – dziesięcioletni Alessandro i sześcioletni Fabio.

Tej nocy Christoph z Alessandrem będą brali udział w przemarszu tschäggätt. Właśnie się przygotowują. Włożyli wysokie buty, łydki owinęli ciemnymi onucami maskującymi spodnie. Teraz zakładają na ramiona wałki zrobione z gąbki ze starego materaca. Ten stelaż poszerzy im barki i uczyni ich posturę potężniejszą. Kolej na futra – długa płachta ma w środku wycięcie na głowę, zakłada się ją jak opończę. Na koniec opasują się szerokimi skórzanymi pasami z przyczepionymi z boku dzwonkami. W przygotowaniach pomaga senior rodu, dziadek, który wyrzeźbił maski dla syna i wnuka. Przyznaje, że sam jako młodzieniec chodził po miasteczku i straszył panny.

Na placu gęstnieje tłum. Gapie zeszli się z całej wioski i okolicy. Od czasu do czasu niegrzeczni „pstrokaci” dokazują – a to cisną dziewczynę w zaspę śniegu, a to pogonią natrętnego turystę z aparatem, a to otworzą znienacka drzwi przejeżdżającego wolno samochodu i wsadzą tam swój straszny łeb, budząc popłoch wśród pasażerów. Jeden stanął na dachu pobliskiej szopy i sypie na przechodniów śniegiem.

Wreszcie tschäggätty ruszają. Kolumnę otwierają i zamykają mężczyźni w strojach pasterzy. Pilnują, by w tłum futrzanych potworów nie wmieszali się niepożądani goście, ale też przywołują do porządku zbyt rozbrykane tschäggätty, które próbują się wedrzeć do mijanej knajpy.

Stado, które liczy już ze 150 przebierańców, najpierw wspina się stromymi uliczkami zastygłej w zimowym wieczorze wioski. Przechodzi drewnianymi mostkami przerzuconymi nad potokiem, mija murowany kościół. Wreszcie opuszcza zabudowania i wychodzi na drogę. Tschäggätty odwiedzą tej nocy wszystkie gminy Lötschental.

Noc jest bezksiężycowa, jedynie śnieg na stokach rozprasza nieco mrok. Na dno doliny spływa wilgotna mgła. Kudłate stwory idą bez świateł, choćby pochodni. Co jakiś czas rozlega się nerwowy, natrętny dźwięk ich dzwonków. Wydaje się, jakby tschäggätty porozumiewały się ze sobą jakimś tajemniczym kodem.

[ramka][srodtytul]Chochoły i pluszaki[/srodtytul]

Empaillés (fr. zrobiony ze słomy) są jak wielkie bałwany z małymi głowami. Tyle że nie są zrobione ze śniegu, ale ze słomy. W dodatku opakowanej w jutowe worki. Przypominają misia z filmu Barei.

Z korpulentnymi, budzącymi sympatię, korpusami kontrastują maski, które przedstawiają zwykle groźne stworzenia. Poruszają się niezgrabnie na grubych nogach, potrafią jednak przyspieszyć i pogonić za przechodniem. We wsi Evolene, w dolinie Rodanu, we francuskiej części kantonu Valais (Wallis), w karnawale za emapillés przebierają się młodzi mężczyźni.

O wiele straszniej wyglądają peluches (fr. włochaty pluszak). Są szybcy, zwinni, odziani w skóry lisów, świstaków lub kóz. Twarze skrywają za maskami szczerzących kły wilków, dzikich kotów i lisów. Mieszkańców i turystów straszą nie tylko wyglądem i dzwonieniem krowimi dzwonkami, ale też głośnym okrzykiem przypominającym złowrogi chichot.

W ostatnią niedzielę karnawału peluches i empaillés się zbierają, by uroczyście zdjąć przebrania, odkryć twarze i spalić słomiane wypełnienie strojów tych drugich. Po czym zasiadają wspólnie do uczty – pieczonych na rożnie prosiaków podlanych winem z winnic na stokach doliny Rodanu.

[i]-f.f.[/i][/ramka]

[ramka][srodtytul]Gourmand na ulicach[/srodtytul]

Najbardziej znane karnawały Szwajcarii to te w Bazylei i Lucernie. Odbywający się już od co najmniej 138 lat karnawał w Monthey (dolina Rodanu, kanton Valais/Wallis) jest do nich nieco podobny, ale ma też własne akcenty. Biorą w nim udział amatorskie orkiestry dęte, zwane guggenmusik. Przyjeżdżają one do Monthey z całej Szwajcarii, paradują ulicami i grają na scenie.

Wieczorem ulice, puby i restauracje pełne są przebierańców. Każdy mieszkaniec sam wymyśla sobie strój, ale większość próbuje nawiązać do tematu karnawału. W tym roku było nim „gourmand”, co można tłumaczyć jako „smakosz” lub „łakomczuch”, ale też wszystko, co oznacza dobre jedzenie. Najlepiej pokazał to konkurs na najciekawszy strój. Wystartowały grupy przebrane za: lizaki chupa chups, pierniczki, żelki, sałatkę owocową, bar z alkoholem czy francuskich gawroszów. Ale najbardziej pomysłowy i wymagający najwięcej przygotowań był strój zespołu przebranego za kucharzy z wielkim rusztem i za kawałki pieczonego mięsa.

Gra muzyka, sypią się kilogramy konfetti, strzelają fajerwerki, a w namiocie rozstawionym pośrodku miasteczka młodzież bawi się na dyskotece.

[i]-f.f.[/i][/ramka]

Dzierżą w rękach kije, kostury, totemy. Wyglądają groźnie i groźnie się zachowują. Gniewnie potrząsają przyczepionymi do szerokich, skórzanych pasów na biodrach krowimi dzwonkami, podbiegają do przyglądających im się ludzi. Zebrały się w ten mroźny zimowy wieczór, by ruszyć na obchód wszystkich wiosek w dolinie.

[srodtytul]Zagubiona dolina[/srodtytul]

Pozostało 97% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy