Jak szybko udało się zmienić staszowski szpital?
Kiedy wróciłem do Staszowa, nikt tam nie myślał o certyfikatach i nie rozumiał, dlaczego są potrzebne. Zapowiedziałem jednak, że idziemy w tym kierunku i nie ma od niego odwrotu. Po roku uzyskaliśmy ISO 9000, którego niewątpliwym plusem jest to, że dobrze szereguje dokumentację szpitalną. Jeśli chce się postawić organizację, trzeba zacząć od podstaw. W 2009 r. uzyskaliśmy akredytację Centrum Monitorowania Jakości, która jest najwyższym certyfikatem, jaki może zdobyć polski szpital, a w 2012 r. weszliśmy do pierwszej setki najlepszych szpitali w rankingu „Rzeczpospolitej". W kolejnych latach pięliśmy się w górę, by w 2015 r. znaleźć się na pierwszym miejscu w województwie i 28. w kraju.
Czy łatwo było przekonać personel do zmian?
To nigdy nie jest łatwe. Każda zmiana budzi obawy i jest niechętnie przyjmowana przez ludzi. Nie da się wprowadzić standardów bez zaangażowania całego personelu, nie tylko medycznego, wśród którego najliczniejszą grupą są pielęgniarki, ale również technicznego. Akredytacja to przecież także bezpieczeństwo mediów, zapewnienie zapasowego źródła wody, zapasowego agregatu prądotwórczego i tak dalej... Oczywiście, najważniejsze są kwestie medyczne – bezpieczeństwo znieczuleń, dobry receptariusz szpitalny, właściwe zlecanie leków, ale też kwestie zakażeń wewnątrzszpitalnych i dobrze działający komitet ds. zakażeń oraz zgłaszanie działań niepożądanych. Na standardy jakości składa się mnóstwo elementów codziennej pracy, ale także niezwykle istotne analizy własnej działalności klinicznej, do której zobowiązany jest dziś każdy szpital. Składa się na nią analiza skutków odległych zabiegów, reanimacji, znieczuleń, powrotów pacjentów do szpitala, czyli rehospitalizacji, analiza zgonów, ale także omawianie tych wniosków, zarówno z lekarzami, jak i pielęgniarkami. Cały feedback służy poprawie, a w doskonaleniu się kluczowa jest dobra analiza i wyciąganie wniosków z własnej działalności.
W 2009 r. został pan wizytatorem Centrum Monitorowania Jakości. Czy sprawdzając innych, łatwiej było wprowadzać zmiany we własnym szpitalu?
Zarówno podejście projakościowe, jak i praca wizytatora wchodzą w krew i nie umiem wejść do żadnego szpitala, nie zwracając uwagi na potencjalne zagrożenia, jakie wynikają ze z pozoru niewinnych zaniedbań.