Co zrobić, by zmienić system ochrony zdrowia w Polsce.
To, czego dziś oczekujemy, to stworzenie mechanizmów, które zachęcałyby dyrektorów szpitali, a tak naprawdę ich właścicieli, do konsolidacji bazy szpitalnej na rzecz rozwoju bazy lecznictwa jednodniowego i ambulatoryjnego oraz stałego doskonalenia jakości. Nie wszędzie mówimy o bezwzględnej likwidacji łóżek, a często o zmianie ich przeznaczenia np. na łóżka opieki paliatywnej bądź na ośrodki rehabilitacji. Niezbędne jest także pogłębienie specjalizacji, czyli koncentracja np. małych oddziałów położniczych. Te działania wymagają porozumienie wielu właścicieli, spojrzenia z poziomu województwa, a czasami szerszego regionu. Podczas ostatniej konferencji w ramach debaty „Wspólnie dla zdrowia" w Łodzi dyskutowano między innymi nad koncepcją zdecentralizowanego systemu ochrony zdrowia, w którym większy wpływ na rozdysponowanie środków publicznych mieliby przedstawiciele kluczowych interesariuszy województwa. Wychodząc z założenia, że zapotrzebowanie na lecznictwo szpitalne zdefiniowane jest w mapach potrzeb zdrowotnych, a zakresy zostały określone w priorytetach zdrowotnych dla każdego regionu, możemy sobie wyobrazić, że plan zakupu świadczeń, czyli decyzja o alokacji środków na poziomie województwa, mógłby powstawać przy znacznie większym współudziale przedstawicieli kluczowych właścicieli podmiotów szpitalnych, np. przedstawicieli samorządu województwa, czyli marszałka, wojewody, powiatów czy władz akademickich oraz innych organów dysponujących bazą szpitalną. Bardzo ważnym podmiotem w tym kolegialnym procesie podejmowania decyzji powinni być także przedstawiciele organizacji pacjenckich. Współudział w procesie planowania zakupu świadczeń wiązałby się z koniecznością wypracowania wspólnej strategii co do zakresu działalności jednostek szpitalnych w regionie, podział korzyści byłby bowiem powiązany z podziałem odpowiedzialności.
Czy takie rozwiązanie wiązałoby się z koniecznością zmian w legislacji?
Zapewne tak. Pojawiła się koncepcja regionalnych rad zdrowia, a być może także do rozważenia – Krajowej Rady Zdrowia, działającej przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (KPRM), której rolą byłoby stanie na straży obecności zdrowia we wszystkich politykach państwa i nadzór nad realizacją strategii zdrowotnej. Obecne uprawnienia Rady Centrali NFZ i rad OW NFZ ograniczają możliwość realnego wpływu na podział środków i zachowania samych świadczeniodawców. Wzorcowym rozwiązaniem może być Komitet Sterujący ds. koordynacji interwencji EFSI w sektorze zdrowia, który czuwa na straży alokacji środków europejskich. Pomimo sprzecznych interesów udaje się wypracować dobre dla regionu i akceptowalne kierunki inwestycji i interwencji, na które przeznacza się środki z regionalnego programu operacyjnego. Może właśnie obecność przedstawicieli konkurujących ze sobą jednostek zmusiłaby ich do aktywnej pracy i wspólnego racjonalizowania sieci szpitalnej. Weźmy przykład Warszawy, gdzie mamy dziś do czynienia z mnogością właścicieli, którzy konkurują ze sobą, powielając infrastrukturę w zakresie, który i tak nie jest efektywnie wykorzystany. Budowany właśnie Szpital Południowy ma sens, jeśli przeniesiemy do niego inne szpitale, które mają przestarzałą bazę. Ale wydatkowanie środków na kolejną nową jednostkę, dla której konieczne będzie przeznaczenie dodatkowego budżetu w NFZ, w sytuacji, gdy wiele innych warszawskich szpitali już dziś nie wykorzystuje w pełni swojej infrastruktury diagnostycznej czy łóżkowej, rodzi pytania o sens.
Jak sprawić, by w Polsce przestały powstawać nowe, niepotrzebne szpitale?
W Polsce muszą powstawać nowe szpitale, w których ulokują i skoncentrują się te działające poza standardami bezpieczeństwa. Sam proces starzenia wywoła także presję na tworzenie bazy opieki nad osobami przewlekle chorymi, wymagającymi długoterminowej opieki. Ale to zwykle nie musi i nie powinno być łóżko w tradycyjnym szpitalu. Niemniej muszą zostać stworzone instrumenty, które będą zachęcały do skracania hospitalizacji. Przede wszystkim trzeba jednak zlikwidować taryfy premiujące dłuższy pobyt w szpitalu, który nie jest podyktowany względami klinicznymi. Tymczasem powinno się robić wszystko, by zwiększyć udział procedur jednodniowych i ambulatoryjnych, a to można osiągnąć tylko poprzez lepszą wycenę. Drugi kierunek, który w sposób naturalny i samoistny doprowadzałby do zmiany modelu i profilu szpitala – to zdefiniowanie zabiegów, które powinny być realizowane na określonym poziomie referencyjności. Dziś powinniśmy zdefiniować procedury, które powinny być koncentrowane na określonym poziomie. Te proste powinny być dominantą działalności szpitali podstawowych, a wysokospecjalistyczne powinny być realizowane w szpitalach wojewódzkich, centrach kompetencji i doskonałości. Natomiast procedury rzadkie w ośrodkach ogólnopolskich. Dziś, bez względu na miejsce w systemie, każdy szpital może wykonać dowolną procedurę. To rodzi niebezpieczne paradoksy. Dla przykładu zabiegi z powodu raka jelita grubego realizuje w Polsce ponad 420 szpitali. Tymczasem zgodnie z wiedzą medyczną ośrodek zapewniający jakość i bezpieczeństwo takich procedur to taki, który wykonuje ich nie mniej 75 rocznie, w niektórych krajach wskazuje się próg 100 zabiegów. Tymczasem w Polsce szpitali wykonujących ponad 75 zabiegów rocznie jest zaledwie 30. Oczywiście nie mówimy o przypadkach, gdy pacjent trafia na stół operacyjny w trybie pilnym i obowiązkiem szpitala jest udzielenie pomocy. Względy finansowe nie powinny być dominujące przy wyborze i kształtowaniu profilu szpitala. Tą przesłanką muszą być potrzeby zdrowotne skorelowane z możliwością ich skutecznego zabezpieczenia. By taki model zbudować, musimy zacząć mierzyć jakość i efektywność szpitali, porównywać je ze sobą także pod względem wyników leczenia.