– Biorąc pod uwagę wsparcie zielonej energii elektrycznej i biopaliw, nasz system jest optymalny, choć oczywiście nie ma takich, które nie wymagają korekty – mówi Zbigniew Kamieński, dyr. Departamentu Energetyki Ministerstwa Gospodarki. – Powinniśmy przeprowadzać zmiany dopiero wtedy, gdy rzeczywiście znajdziemy coś lepszego, a koszty nie przekroczą efektów.
Jego zdaniem nasz system zielonych certyfikatów dla energii elektrycznej daje optymalny efekt przy najniższych kosztach. Polega na tym, że dystrybutorzy energii muszą mieć odpowiednią liczbę świadectw pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych (OZE). Dzięki temu producenci takiej energii zarabiają zarówno na cenie rynkowej prądu, ale i na sprzedaży certyfikatów (ok. 242 zł za megawatogodzinę) na giełdzie lub bezpośrednio dystrybutorowi.
Ale jeśli w 2010 r. 7,5 proc. energii ma pochodzić w Polsce ze źródeł odnawialnych, to przy rocznej produkcji 190 terawatogodzin oznacza to konieczność wytworzenia 14,25 TWh z OZE. Tymczasem w 2008 r. liczba zielonych certyfikatów w rejestrze świadectw pochodzenia odpowiadała połowie tej wartości.
Dyrektor Kamieński zgadza się natomiast, że trzeba poprawić system wsparcia dla producentów ciepła. Tu planowane są zmiany, m.in. wprowadzenie instrumentów wsparcia o charakterze podatkowym – zachęcających do stosowania kolektorów słonecznych i pomp ciepła. Czy będą to np. odpisy od podatków i w jakiej wysokości, nie wiadomo – system jest dopiero w fazie przygotowań.
Jakie źródła energii rząd chce wspierać w pierwszej kolejności? – Największy potencjał to biomasa (dlatego stawiamy na biometanownie), energetyka wiatrowa, mała energetyka wodna i – tylko w zakresie ciepła – geotermia i energia słoneczna – wylicza Kamieński.