Wiele razy stawałem przed obliczem Jezusa

Badania okresu chrześcijańskiego w dolinie środkowego Nilu to nasza specjalność — twierdzi doktor Bogdan Żurawski, jeden z najlepszych polskich archeologów, w rozmowie z Krzysztofem Kowalskim

Publikacja: 16.04.2009 19:02

Odcinanie fresku ze sceną Bożego Narodzenia. Pierwszy z prawej prof. Kazimierz Michałowski

Odcinanie fresku ze sceną Bożego Narodzenia. Pierwszy z prawej prof. Kazimierz Michałowski

Foto: Archiwum ZAŚ PAN

[b]Na podstawie wiadomości prasowych, radiowych, telewizyjnych mamy obraz Sudanu jako kraju rozdartego wojną domową. Z tych samych mediów dowiadujemy się, że archeolodzy, jak gdyby nigdy nic, jeżdżą do Sudanu na wykopaliska. Więc jak to właściwie jest?[/b]

[b]Bogdan Żurawski:[/b] Czy chrześcijanie, którzy żyli w Dolinie Nilu 1000 lat temu, są winni współczesnej wojnie domowej w Sudanie? I przez to pamięć o nich ma iść w zapomnienie, a kulturalny dorobek ma być zniszczony? Obowiązkiem archeologa jest właściwe odczytanie legatu, jaki zostawia przeszłość, wzmocnienie go i udostępnienie innym. Na terenach, gdzie zabytki piśmienne są rzadkością, to jedyna metoda rekonstrukcji procesu dziejowego. Co ma do tego wojna domowa? Jeśli zagrażałaby bezpieczeństwu uczestników misji – to owszem. Zdrowie i bezpieczeństwo na wykopaliskach są ważniejsze od odkryć. Ale z IV katarakty do Darfuru jest ponad 1100 kilometrów. Pracując w rejonie IV katarakty jesteśmy dalej od konfliktu w Darfurze niż siedząc w domu od Kosowa.

[b]No, ale co z tą wojną...[/b]

Allah śmiał się, tworząc Sudan, bo to kraj paradoksów. W jednym końcu sucha jak pieprz pustynia, w drugim bagna i rozlewiska. Ze wszystkim w Sudanie jest i tak, i tak. Kraj rozdzierają wojny domowe, bo trudno o spokój w społeczeństwie, gdzie mówi się 134 językami, a grup etnicznych jest ponad dwa razy tyle co języków. Ale na wsi nubijskiej nad Nilem zgiełku wojennego nie słychać. Ludzie modlą się i czekają urodzaju, jak przed wiekami. To zbyt wielki kraj, by kusić się o definicję lub odpowiedź na pytanie, jak w Sudanie jest. Jest tak i tak.

[b]W starożytności Nubia była bogata i wpływowa, teraz to jeden z najbiedniejszych krajów. Jak ta bieda wpływa na wykopaliska?[/b]

Wpływowa to Nubia była tylko w czasach XXV dynastii, kiedy czarni faraonowie Egiptu, wywodzący się z Nubii, walczyli o prymat z Asyrią. Bogata nie była nigdy. Chyba, że mówimy o bogactwie duchowym. Dzisiejszy Sudan jest biedny, ale potencjalnie to bogaty kraj. Ma połacie żyznej ziemi, pastwiska, bogactwa naturalne, ropę, potencjał ludzki. Z robotnikami nie ma kłopotu, przychodzą codziennie i pytają o pracę. Ale to nie powód, by ich wykorzystywać. No, może trochę, mam niezbywalny obowiązek oszczędzania pieniędzy polskiego podatnika. Kłócę się więc o każdy grosz. Jestem kutwą znanym na okolicznych bazarach i we wsiach. Ale nikt „nie wyjeżdża do mnie” z cenami z sufitu, jak do typowego „haladzi” czyli cudzoziemca. Ale czasem trzeba płacić więcej. W 2007 roku w rejonie IV katarakty musiałem jeździć po okolicy aby zwerbować ludzi do pracy. Wybuchła gorączka złota i kto żyw popędził szukać szczęścia. Więc pojechałem do kopalni i podkupiłem im kucharza. Za nim przyszli inni, tym żwawiej, że złoże nie jest bogate a praca w kopalni cięższa niż na wykopaliskach Centrum Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego.

[b]Słowem, naprawdę poważnych problemów nie ma...[/b]

Plemię Manasir nie chciało tamy i uznało, że sposobem na zatrzymanie budowy jest powstrzymanie prac ratowniczych. Pewnego ranka nad łóżkiem znalazłem przybity do ściany list od ludzi podpisujących się jako mudżahedini. Trzeba było zorganizować natychmiastową ewakuację do Dar Rubatab, gdzie żyje plemię widzące w tamie korzyści. Ale od ludzi, węży i skorpionów gorsze są komary i muszki kulteb – gryzą do krwi a rany goją się miesiącami.

[b]A co z kulinariami?[/b]

Istnieje monstrualna różnica między zaopatrzeniem „suku” czyli bazaru na IV katarakcie, gdzie można kupić tylko złoto i cebulę a „sukiem” w Banganarti, gdzie są kartofle, buraki i koperek.

[b]Brzmi całkiem po polsku[/b]

Nasz przemysł reprezentowany jest tam przez wagi sklepowe, bodajże z Lublina, i cęgi do gwoździ – imponujący przykład naszych możliwości technicznych. W sklepach specjalistycznych są jeszcze brzeszczoty do pił, fatalnej jakości. Ale to i tak dużo, bo w Sudanie bezapelacyjnie króluje chińszczyzna. Za to bezapelacyjnym symbolem jakości są w Sudanie silniki z Andrychowa, używane do irygacji. „Andoria” to słowo magiczne.

[b]Nie chorujecie?[/b]

Na katarakcie w każdej wiosce był felczer odróżniający dezynterię od zatrucia pokarmowego, malarię od przeziębienia. Prawdopodobieństwo złapania malarii jest tam mniejsze niż boreliozy w Puszczy Kampinoskiej. W Kehelli jest szpital a w nim kompetentny lekarz mówiący płynnie po angielsku i francusku. W Banganarti też jest szpital a w nim lekarz który nazywa się Isa, Jezus. Ostatnia kampania nie była dla mnie łaskawa i przed obliczem Jezusa stawałem wielokrotnie.

[b]Sudan, Nubia, katarakta, od lat wykopaliska poza Polską. Jak z takiej perspektywy wygląda polska archeologia?[/b]

Współczesny archeolog w niczym nie przypomina XIX-wiecznego dżentelmena w korkowym hełmie i sztylpach. Takich archeologów, takiej archeologii już nie ma. Dzięki Bogu niewiele pozostało również z tzw. nowej archeologii procesualnej, o której prof. Zygmunt Krzak napisał tak: „Do nauki o duchu ludzkim i kulturze wprowadzono metody, wyobrażenia i pojęcia zapożyczone z nauk ścisłych, zajmujących się światem nieożywionym. To wielkie nieporozumienie. Treści ducha ludzkiego i kultury nie poddają się bowiem metodom stosowanym przez fizykę, matematykę i podobne im nauki”. Profesor ma rację. Powrotu do humanistyczno-matematycznego bełkotu chyba już nie ma.

Dzisiejsza archeologia to dyscyplina ukierunkowana na pozyskiwanie informacji a nie przedmiotów, na analogię etnograficzną i historyczną. Podobnie jak człowiek pierwotny, współczesna archeologia, aby przetrwać, musi dostosować się do szybko zmieniających się warunków.

[wyimek]Pewnego ranka nad łóżkiem znalazłem przybity do ściany list od ludzi podpisujących się jako mudżahedini. Trzeba było zorganizować natychmiastową ewakuację[/wyimek]

[b]Jakie to warunki? Rząd skąpi pieniędzy na wykopaliska? Przecież tak było zawsze...[/b]

Nasze czasy cechuje żywiołowy rozwój infrastruktury przemysłowej, budownictwa mieszkalnego, handlowego, przemysłowego itp. Dlatego, z konieczności, zdecydowana większość archeologów zajmuje się w Polsce archeologią ratowniczą, mimo że nie zalewają nas sztucznie piętrzone wody. Robienie w dwa dni lub tydzień badań, które powinny trwać miesiąc lub dłużej, budzi rozterki: jak dużo niedociągnięć w czasie wykopalisk można tłumaczyć wymuszonym pośpiechem?

[b]W Polsce spieszymy się bardziej niż gdzie indziej?[/b]

My, Europejczycy, Polacy, najbardziej spieszymy się w Afryce. Prace trwają tam krótko, półtora do trzech miesięcy w ciągu roku. Dlatego metodologia musi być dostosowana do potrzeb. Jest przez to inna od stosowanej w Europie, gdzie sezon trwa czasami cały rok. To bardziej „urgent archeology” niż normalne, metodyczne wykopaliska. Archeolog pracujący w Polsce, gdzie rysuje się i zamyka w magazynie każdą skorupę, w Afryce po prostu oszalałby, czasami spod warstwy skorup w ogóle nie widać piasku.

[b]Ale u nas też mamy swoją „urgent archeology”[/b]

Tak, badania poprzedzające budowę autostrad. Oczywiście chcielibyśmy, aby autostrady powstawały szybciej, ale gdy już do tego dojdzie, nie nadążymy z badaniami archeologicznymi. Zabraknie fachowców. Tym bardziej, że tylko patrzeć, jak w innym miejscu świata zacznie wyrastać jakaś inna tama i trzeba będzie spieszyć z pomocą. Nie tylko w Chartumie codziennie wyłączany jest prąd. Z tej perspektywy, problemy polskiej archeologii wydają się – hm, jakby to powiedzieć, żeby nikogo nie urazić – mniej istotne.

[b]Polska nie jest bogata, ale w międzynarodowych akcjach ratowania zabytków uczestniczy. Za czyje pieniądze?[/b]

Dobry Boże, nie jesteśmy bogatym krajem, ale bogatszym od Sudanu, gdzie ratowaliśmy zabytki, które zalały wody Nilu spiętrzone tamą wzniesioną w rejonie IV katarakty. Pomaganie innym nie jest przywilejem zarezerwowanym dla bogatych. Przynależność do europejskiej wspólnoty kultury nakłada na nas obowiązki wobec kultury światowej. 50 lat temu Polska była uboższa niż obecnie, a stać ją było na wysłanie do Sudanu archeologicznej misji ratowniczej prof. Michałowskiego, która uratowała bajeczną katedrę w Faras, z której malowidła cieszy zwiedzających Muzeum Narodowe w Warszawie.

Zresztą, o czym my mówimy – Polska kieruje gros swojej pomocy zagranicznej do krajów dużo bogatszych od Sudanu. W tym roku Białoruś i Ukraina dostaną od polskiego MSZ, w ramach programu Polska Pomoc, siedem razy więcej niż cała Afryka, a dochód na mieszkańca jest tam dużo wyższy niż w Sudanie. W 2007 roku Chiny dostały od Polski pomoc 14 razy większą niż wszystkie państwa afrykańskie. W tym samym roku rezerwy walutowe Państwa Środka wynosiły około 1,4 biliona dolarów. A propos – tamę w regionie IV katarakty zbudowało chińskie konsorcjum, nieźle na tym zarobiło, ale wśród misji ratujących dolinę Nilu nie było chińskich archeologów.

[b]Czy Polskie MSZ finansowało polskie misje pracujące w rejonie tamy?[/b]

Finansowo pomagali nam amerykanie z Packard Humanities Institute i Boston Museum of Fine Arts oraz nasi sponsorzy z najwyższej półki, jak Heidelberg Polska. W sumie, polskiego podatnika akcja ta kosztowała naprawdę niewiele. A skala naszego zaangażowania była ogromna. Zrobiliśmy prawie tyle samo co reszta świata. Pracowaliśmy do ostatniej chwili. W roku 2008, gdy poziom Nilu rósł o 10 cm dziennie, wybraliśmy się do szpitala w Keheli, 20 km od naszej bazy. Wracać musieliśmy inną drogą, bo w ciągu kilku godzin woda zalała trakt pustynny. W tym wszystkim zadziwiał mnie stoicki spokój mieszkańców. Kiedy w lutym 2008 jechałem przez tereny, które za rok miały być zalane, widziałem ludzi sadzących bób, bielących domy, czyszczących kanały irygacyjne.

[b]Gdyby nie ta akcja w Sudanie, co by się właściwie stało?[/b]

Świat by nie runął, ale bezpowrotnie zniszczonych zostałoby 180 km doliny Nilu, kolebki jednej z najstarszych i największych cywilizacji w dziejach człowieka. Bez śladu zniknęłoby kilka tysięcy stanowisk archeologicznych, od epoki kamienia do czasów współczesnych, twierdze, cmentarze, klasztory, kościoły przynależne do dziedzictwa bliskiej nam kultury chrześcijańskiej. Badania nad okresem chrześcijańskim w dolinie środkowego Nilu to polska specjalność od czasów wykopalisk Michałowskiego w Faras. Co do zasadności tej akcji, zacytuję opinię Viviana Davisa, kierownika działu egipskiego i sudańskiego w londyńskim British Museum, wielkiego orędownika akcji ratowniczej. Przy każdej okazji podkreśla, że przyszłe pokolenia nie darują nam, jeśli po zabytkach IV katarakty pozostanie tylko garść romantycznych wspomnień kilku XIX-wiecznych podróżników.

[ramka]Dr Bogdan Żurawski, archeolog

Pracuje w Zakładzie Archeologii Śródziemnomorskiej PAN. Specjalizuje się w archeologii chrześcijańskiej, a konkretnie w dziejach chrześcijaństwa w Afryce. Od wielu lat bada starożytną Nubię. Jego największe odkrycie to Banganarti - kościół wczesnochrześcijański w Sudanie, którego początki sięgają VI wieku.[/ramka]

[b]Na podstawie wiadomości prasowych, radiowych, telewizyjnych mamy obraz Sudanu jako kraju rozdartego wojną domową. Z tych samych mediów dowiadujemy się, że archeolodzy, jak gdyby nigdy nic, jeżdżą do Sudanu na wykopaliska. Więc jak to właściwie jest?[/b]

[b]Bogdan Żurawski:[/b] Czy chrześcijanie, którzy żyli w Dolinie Nilu 1000 lat temu, są winni współczesnej wojnie domowej w Sudanie? I przez to pamięć o nich ma iść w zapomnienie, a kulturalny dorobek ma być zniszczony? Obowiązkiem archeologa jest właściwe odczytanie legatu, jaki zostawia przeszłość, wzmocnienie go i udostępnienie innym. Na terenach, gdzie zabytki piśmienne są rzadkością, to jedyna metoda rekonstrukcji procesu dziejowego. Co ma do tego wojna domowa? Jeśli zagrażałaby bezpieczeństwu uczestników misji – to owszem. Zdrowie i bezpieczeństwo na wykopaliskach są ważniejsze od odkryć. Ale z IV katarakty do Darfuru jest ponad 1100 kilometrów. Pracując w rejonie IV katarakty jesteśmy dalej od konfliktu w Darfurze niż siedząc w domu od Kosowa.

Pozostało 91% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy