Nad Maderą znów świeci słońce

W centrum Funchal mężczyźni przesiadują na ławkach, oddając się grze w karty. Dama kier, as pik, król karo opadają na prowizoryczne stoliki. Dwa miesiące po kataklizmie, który nawiedził Maderę, życie całkowicie wróciło tu do normy

Publikacja: 14.05.2010 02:09

Naoliwione płozy wiklinowych sań ślizgają się po asfalcie. Trasa przejazdu biegnie cztery kilometry

Naoliwione płozy wiklinowych sań ślizgają się po asfalcie. Trasa przejazdu biegnie cztery kilometry w dół wąskimi uliczkami

Foto: Rzeczpospolita

Red

Ulewa zaczęła się z piątku 19 na sobotę 20 lutego. W kilka godzin świat mieszkańców wyspy został przewrócony do góry nogami. Deszcz, na który z początku nikt nie zwrócił uwagi, nasilał się z każdą minutą, aż zmienił się w tropikalną burzę napędzaną wiatrem przekraczającym 100 km/godz. Dwa płynące przez stolicę Madery, Funchal, potoki wystąpiły z brzegów, rwąca rzeka błota spłynęła ulicami, zalewając domy, sklepy, centra handlowe i niszcząc niemal wszystko, co znalazło się na jej drodze. Pod naporem wody osunęły się skarpy, grzebiąc domy i samochody. Zginęły 43 osoby, ponad 120 zostało rannych. Kilka dni po kataklizmie szacowano, że usuwanie jego skutków zajmie długie miesiące, a nawet lata. Mylono się.

Dziś o kataklizmie przypominają jedynie klomby pozbawione zieleni, placki suchego piachu w miejscach, gdzie powinna rosnąć bujna trawa, przybrudzona błotem kostka chodników. Trudno dziś doszukać się bardziej spektakularnych oznak niedawnej tragedii.

[wyimek]Chcesz skomentować artykuł? Dołącz do fanów Podróży Online na [b][link=http://www.facebook.com/pages/Serwis-podrozniczy-rppl/112026308811895]Facebooku[/link][/b][/wyimek]

Turyści – jak kiedyś – zmierzają wraz z miejscowymi do miejskiej hali targowej Mercado dos Lavradores. Przed wejściem kilku robotników układa na chodniku zniszczoną przez powódź kamienną mozaikę.

Na targu wszystko jest już po staremu – zaraz przy wejściu kobiety ubrane w ludowe pasiaste spódnice oferują mieniące się wszystkimi barwami storczyki, strelicje i protee, nieco dalej sprzedawcy wykładają świeże warzywa, a w następnej sali rybacy uzbrojeni w tasaki odcinają steki świeżego tuńczyka lub zachęcają do zakupu espady – ryby będącej tutejszą specjalnością. Jej wydłużone ciało przypominające węgorza, solidna szczęka uzbrojona w ostre jak igły zęby oraz wybałuszone oczy (to efekt ciśnienia, jakiemu poddane są ryby, gdy wyławia się je na powierzchnię z głębokości 800 metrów) mogą zniechęcać do zakupów, ale nie można dać się zwieść pozorom. Jej białe delikatne mięso jest wyśmienite, zwłaszcza podane z tropikalnymi owocami.

Na piętrze kupcy oferują kolejne wyspiarskie specjalności: słodkie banany z niewielkich upraw rozsianych po całej Maderze, anony – kuliste owoce w zielonej łupinie, z białym waniliowo-cytrusowym miąższem – oraz owoce filodendronu, przypominające wydłużoną zieloną szyszkę. Sprzedawane są jako banano-ananas i rzeczywiście wyglądają, jakby dużego banana opakowano w skórkę ananasa. Ich smak też przypomina nieco połączenie tych dwóch specjałów. Zanim ich skosztujemy, należy poczekać, aż dojrzeją, a łupina zacznie pękać, odsłaniając składające się z cząsteczek soczyste wnętrze.

[srodtytul]Katedra pełna odkrywców[/srodtytul]

Nawet wagoniki kolejki linowej, pnące się na górę zwaną Monte, górującą nad Funchal, chyboczą się podczas jazdy tak samo jak przed kataklizmem, a turyści z zainteresowaniem oglądają miasto z przeszklonych kabin.

Funchal rozłożyło się amfiteatralnie nad samym morzem. Wysokie stoki wulkanicznych wzgórz opadają łagodnie ku wodzie. Przy domach rosną miniaturowe plantacje bananów, a na poletkach kładą się kłącza batatów – słodkich ziemniaków.

Z sunącego w górę wagonika kolejki widać, że Funchal to nowoczesne, szybko rozwijające się miasto. Jego zachodnią część zajęły luksusowe hotele z basenami. Wschód zarezerwowany jest dla urokliwej starówki, pełnej wąskich brukowanych uliczek. Przy końcu Avenida Arriaga, traktu wysadzanego drzewami jacarandy, obsypanymi na wiosnę drobnymi liliowymi kwiatami o balsamicznym zapachu, pyszni się XV-wieczna katedra. Jej czterokątna wieża z zegarem stanowi doskonały punkt orientacyjny, widoczny z wielu miejsc w mieście. Przed znajdującym się wewnątrz ołtarzem, pod sklepieniem z drewna cedrowego, klękali niegdyś odkrywcy dalekich lądów: Krzysztof Kolumb, Vasco da Gama, Magellan, a nawet Robert Scott zmierzający na Antarktydę.

[srodtytul]Czysto, ładnie i przyjemnie[/srodtytul]

Madera jest wyspą, na której każdy kawałek ziemi jest na wagę złota. Mieszkańcy (250 tysięcy) i turyści mają do dyspozycji zaledwie 801 km kw. W miastach, szczególnie w Funchal, by zyskać przestrzeń pod hotele i domy, wybetonowano i zwężono koryta potoków, a na opadających ku morzu stokach gór wzniesiono tarasy.

To jednak niejedyne inwestycje. Przez ostatnie kilkanaście lat na wyspie powstały setki kilometrów dróg szybkiego ruchu, przebito dziesiątki tuneli (w tym najdłuższy w całej Portugalii, ponadtrzykilometrowy, skracający drogę z północy na południe wyspy), rozbudowano lotnisko. Polityka ogromnych przedsięwzięć budowlanych, wspierana finansowo przez Unię Europejską, sprawiła, że Madera stała się jednym z bardziej rozwiniętych i bogatszych rejonów Portugalii, a przybywający tu turyści – głównie Portugalczycy, Brytyjczycy i Niemcy – mogą wypoczywać w wygodnych hotelach.

O ryzyku, jakie niesie „betonowanie” miast i wycinanie drzew umacniających w naturalny sposób stoki gór, ekolodzy wspominali już kilka lat temu. Lutowa nawałnica udowodniła, że mieli rację – zwężone koryta rzek nie były w stanie odprowadzić nadmiaru wody. Beton i asfalt nie pozwoliły wodzie wsiąknąć w glebę. Stoki gór zaczęły się gwałtownie osuwać, powodując zniszczenia.

Dziś wydaje się jednak, że tragiczne wydarzenia sprzed ponad dwóch miesięcy nie zaprzątają mieszkańców, a tym bardziej turystów. Świat, zniszczony w ciągu jednej nocy, udało się odbudować.

Gdy spaceruję wysadzanym palmami nadmorskim pasażem biegnącym wzdłuż Avenida do Mar e das Comunidades, mijając przystań jachtową, przyjemne restauracyjki i dochodząc w końcu do niewielkiej pomalowanej na żółto twierdzy Forte de Sao Tiago z XVII w. (w jej wnętrzu znajduje się wyśmienita restauracja), nie mogę uwierzyć, że wokół prawie nie ma śladów niedawnego kataklizmu. Ulice są czyste, pasy równo wymalowane, kostka brukowa układa się w fantazyjne wzory, gdzieniegdzie kwitną kwiaty, a mijane osoby uśmiechają się życzliwie. Miasto, pełne kilkupiętrowych kamienic i domków z obowiązkową rdzawą dachówką, wygląda ładnie i świeżo.

[srodtytul]Powrót do normalności[/srodtytul]

Stojące poniżej kościoła na szczycie Monte wiklinowe kosze na płozach to kolejny dowód, że po skutkach nawałnicy nie ma już śladu. Mężczyźni oczekujący na chętnych do przejażdżki obracają bezmyślnie w dłoniach słomkowe kapelusze z napisem Madeira. Zjazd saniami po asfaltowych uliczkach miasta to jedna z atrakcji turystycznych Funchal. Sanie, zwane z angielska toboganami, służyły niegdyś do przewożenia towarów z górzystych poletek do centrum miasta. Później zasiedli w nich europejscy kuracjusze leczący na Monte dolegliwości dróg oddechowych (w górę zanoszeni byli w hamakach rozpiętych między dwoma drągami). Dziś pędzą nimi żądni przygód turyści.

Po katastrofalnej burzy tobogany trafiły do magazynu – zniszczone ulice pełne kamieni i błota nie nadawały się do jazdy, a i turystów nie było zbyt wielu. Powrót sań na uliczki Funchal traktowany był jednak priorytetowo, ich obecność miała oznaczać, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a skutki żywiołu zostały opanowane.

Naoliwione płozy z łatwością ślizgają się po asfalcie. Kierują nimi dwaj mężczyźni, którzy stają za koszem dla pasażerów i popychają powóz. Z każdym metrem sanie mkną coraz szybciej. Trasa biegnie cztery kilometry w dół wąskimi uliczkami, które bynajmniej nie są wyłączone z ruchu samochodowego.

Pęd powietrza wyciska łzy z oczu, a na kolejnych zakrętach sanie suną bokiem, powodując u turystów szybsze bicie serca. Kierujący pojazdem w razie konieczności hamują butami, których podeszwy są podklejone kawałkami samochodowych opon. Są obeznani w swoim fachu. Podczas jazdy słyszę z tyłu ich nieco znudzone głosy, ta rozmowa z pewnością nie dotyczy prowadzenia toboganu.

Ernest Hemingway, przebywający niegdyś na wyspie, określił zjazd saniami jako mocno rozweselający, ale biorąc pod uwagę upodobanie słynnego pisarza do mocnych alkoholi oraz ich duży wybór na wyspie – zwłaszcza wzmacnianego wina Madera – trudno dociec, co było głównym źródłem jego wrażeń.

[srodtytul]Słodka tradycja[/srodtytul]

Przy akompaniamencie nieustającego stukotu żelaznych maszyn, w pomieszczeniu wypełnionym zapachem technicznego smaru i miażdżonej trzciny cukrowej powstają maderskie specjały – pierniki, sok, ciasteczka i mocny rum Aguardiente. W niewielkiej fabryce w Calheta kilku mężczyzn wyładowuje ciężarówki wypełnione świeżo ściętą trzciną, ładunek podczepiony pod hak trafia do napędzanej spalinowymi silniczkami prasy. Wyciśnięty słodki sok jest oczyszczany i poddawany dalszej obróbce pozwalającej uzyskać cukier trzcinowy wykorzystywany do wypieków lub trafia do kadzi gorzelniczych.

Tradycja uprawy trzciny cukrowej na Maderze ma kilkaset lat. Pierwsze plantacje powstały tu niedługo po odkryciu wyspy przez portugalskich żeglarzy w 1418 r. Produkcja cukru trzcinowego przynosiła znaczne zyski, tym bardziej że przez lata do pracy wykorzystywano niewolników – dłużników, skazańców oraz Żydów, którzy odmawiali przyjęcia chrześcijańskiego chrztu.

Spora część maderskich słodkości płynęła statkami do Flandrii, jako zapłatę Maderczycy przyjmowali często flamandzkie obrazy – kolekcja XVI – XVIII-wiecznych płócien flamandzkich znajduje się obecnie w muzeum sztuki sakralnej w Funchal. Dziś, gdy w Europie cukier uzyskuje się w znacznej mierze z buraków cukrowych, na wyspie pozostały już tylko symboliczne plantacje trzciny podtrzymujące tradycję.

[srodtytul]Atlantycka kąpiel[/srodtytul]

Trzcina cukrowa to jednak niejedyna roślina, której sprzyja łagodny klimat Madery (latem temperatura rzadko przekracza 25 st. C, zimą zwykle nie spada poniżej 16 st. C). Widać to zwłaszcza w zachodniej, mniej zabudowanej i dzikszej części wyspy. Tereny położone dalej od wybrzeża porastają gęste lasy eukaliptusowe i wawrzynowe. Setki kilometrów wyznaczonych szlaków przecinają centralną część wyspy i pozwalają przemierzać ją pieszo z dala od miast, hoteli i tłumów turystów.

Miejscowości nadmorskie łączy natomiast wijąca się po zielonych zboczach trasa oplatająca wyspę. Oko cieszą mimozy, fiołki, orchidee, aloesy, strelicje i oleandry. Co kilka kilometrów kolejny przystanek. Camara de Lobos, niewielka rybacka miejscowość, gdzie na kamienistej plaży rozwiesza się do suszenia dorsze, a w zaciemnionych knajpkach mężczyźni dyskutują w oparach papierosowego dymu, popijając ponchę – mocny alkohol na bazie tutejszego rumu. To tu Winston Churchill relaksował się na tarasie restauracji, malując nadmorskie pejzaże.

W Ribeira Brava, mieście, które wraz z Funchal najbardziej ucierpiało podczas lutowej burzy, nie odbudowano jeszcze kamiennego mostu porwanego przez nurt wezbranej rzeki. Cypel Ponta do Pargo, zwieńczony latarnią morską stojącą na krawędzi wspaniałych, prawie 300-metrowych klifów, i wreszcie Ponto Moniz, przypominające z góry planszę do zabawy dla dzieci, z utrzymanymi w idealnym porządku uliczkami, dwiema szkołami i lądowiskiem dla helikopterów, a przede wszystkim naturalnym basenem na brzegu Atlantyku, w którym za trochę ponad euro można spędzić spokojny dzień, zażywając kąpieli w otoczeniu wulkanicznych skał.

Madera wciąż ma się dobrze.

Ulewa zaczęła się z piątku 19 na sobotę 20 lutego. W kilka godzin świat mieszkańców wyspy został przewrócony do góry nogami. Deszcz, na który z początku nikt nie zwrócił uwagi, nasilał się z każdą minutą, aż zmienił się w tropikalną burzę napędzaną wiatrem przekraczającym 100 km/godz. Dwa płynące przez stolicę Madery, Funchal, potoki wystąpiły z brzegów, rwąca rzeka błota spłynęła ulicami, zalewając domy, sklepy, centra handlowe i niszcząc niemal wszystko, co znalazło się na jej drodze. Pod naporem wody osunęły się skarpy, grzebiąc domy i samochody. Zginęły 43 osoby, ponad 120 zostało rannych. Kilka dni po kataklizmie szacowano, że usuwanie jego skutków zajmie długie miesiące, a nawet lata. Mylono się.

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy