Nie ma co się oszukiwać. Mimo najbardziej uspokajających zapewnień ministra finansów nikt nie ma wątpliwości, że przedstawiony przez rząd projekt budżetu na rok 2011 jest bardzo daleki od marzeń. I to nawet marzeń skromniutkich, ograniczonych przez poczucie politycznego realizmu.
Polityka i ekonomia chętnie się ze sobą mieszają – ale mniej więcej tak jak ocet winny z oliwą w sosie do sałaty. Po gwałtownym wstrząśnięciu lub zamieszaniu tworzą na chwilę jedną ciecz, po to by po chwili znów się rozwarstwić.
Ekonomiści wybrednie patrzą na jakość oliwy, mając zazwyczaj pretensje o to, że nie jest odpowiednio przejrzysta i świeża, czyli nie jest jakości extra vergine (superdziewiczej). Politycy (który zgodnie ze starym porzekadłem związki z dziewictwem stracili wiele tysięcy lat temu,
gdy tylko ten zawód się pojawił) nie zajmują się oliwą, tylko octem, martwiąc się,
by do wyborców dotarło jak najmniej kwaśnego smaku. Ale wiadomo, że dobrego sosu nie zrobi się ani z samej oliwy, ani octu, więc koniec końców liczy się mieszanka.