Prezesem został przez przypadek, chociaż nie ukrywa, że bardzo mu na tym zależało. Kiedy się okazało, że sędziwy Ed Whitacre nie jest w stanie obiecać, że przeprowadzi ofertę publiczną GM i zostanie w koncernie przynajmniej pięć – sześć lat, rada nadzorcza zaczęła się rozglądać za innym kandydatem.
I wtedy zauważyła Akersona (który pracował dotąd w firmach finansowych i telekomunikacji), uznając, że jest w stanie uzdrowić ikonę amerykańskiej motoryzacji, zadłużoną i po traumatycznych przejściach. W dodatku większościowym udziałowcem GM było wtedy państwo.
?
Akersona znalazł Whitacre wiosną 2009 r. Dzisiejszy prezes GM pracował wtedy w Carlyle i zajmował się transakcjami wielkich przejęć w Azji i Europie.
– Tam to dopiero zarabiałem – mówi z rozmarzeniem. – Moja siostra nie może się nadziwić, że zrezygnowałem, żeby przejść do GM – przyznaje w rozmowie z „Rz”. – Wypomina mi, że ta decyzja równała się utracie zarobków wartych przynajmniej 100 mln dol. Ale nie jest tak, że nie mam z czego żyć – żartuje. – Zaoszczędziłem w General Instrument, MCI Communications, Nextelu i XO Communications.