Konflikt w Libii, którego bezpośrednią konsekwencją była gwałtowna zwyżka cen ropy naftowej na światowych giełdach (północnoafrykański kraj jest jednym z większych producentów tego surowca na świecie), miał także negatywny wpływ na zachowanie się rynków kapitałowych.
Poprzedni tydzień na większości parkietów światowych nie należał do najlepszych. Przecena dotknęła również znacznej części giełd krajów rozwijających się. Obronną ręką wyszły z niej jednak rynki z Europy Środkowo-Wschodniej. Najlepiej radziła sobie giełda w Moskwie, która zyskała ponad 3 proc. Niewiele gorzej, rosnąc ponad 2 proc., wypadł parkiet z Budapesztu. Warszawska giełda również zakończyła tydzień na plusie. Był on jednak symboliczny.
Dobra postawa naszego parkietu, a także większości giełd z naszej części kontynentu, nie ma niestety zbyt wielkiego uzasadnienia w fundamentach. We wcześniejszych tygodniach nasze rynki zachowywały się znacznie gorzej niż najważniejsze giełdy światowe, które w tym czasie biły rekordy hossy. Gdy na dojrzałych rynkach zagościły spadki, uwaga części inwestorów skierowała się na nieco zapomniane parkiety rynków wschodzących.
Najgorszym z nich w poprzednim tygodniu była Turcja. Tamtejsza giełda straciła przeszło 7 proc. Kraj, jeszcze do niedawna ulubieniec globalnych inwestorów, chwalony za szybki rozwój gospodarczy, niezasłużenie cierpi od kilku tygodni przez swoje położenie. Od krajów, których do tej pory dotknęły zamieszki, czyli Tunezji, Egiptu i Libii, dzieli go tylko Morze Śródziemne. Łączą jednak religia i kultura. Szybki wzrost gospodarczy sprzyja rozwarstwieniu społeczeństwa i związanym z tym napięciom. Co prawda turecka armia od kilkudziesięciu już lat jest gwarantem spokoju w tym regionie azjatyckiego kontynentu, ale taka sytuacja nie musi trwać wiecznie.