– Cel osiągnęliśmy – nie kryje satysfakcji Janusz Zakręcki, prezes mieleckich zakładów. Amerykańska inwestycja za ok. 70 mln dol. pozwoliła po prywatyzacji wskrzesić produkcję w upadającej firmie, dała pracę ludziom i niezły, sprawdzony produkt, który ma szansę na zamówienia nie tylko US Army, ale też wojsk z innych krajów potrzebujących wyjątkowo trwałego, uniwersalnego helikoptera.
Śmigłowcowy potentat ze Stratford, USA, który dzierży trzecią część światowego rynku helikopterowego (ponad 5 mld dol. rocznych przychodów), szacuje, że armie na świecie, w tym polska, potrzebują dziś ok. 2 tys. nowych helikopterów o parametrach S-70i.
– Black Hawk w wersji S-70i to może nie szczyt nowoczesności, ale odnowiony technologicznie helikopter od 30 lat powszechnie wykorzystywany w US Army i w 30 innych krajach. Sprawdzony w różnych wariantach: niezawodnej maszyny ratowniczej, transportowej, bojowej. Prawdziwy wielozadaniowy koń roboczy wojsk aeromobilnych – mówi Bartosz Głowacki, ekspert pisma „Skrzydlata Polska".
Amerykanie nie ukrywają, że ekspresowe tempo wdrażania w Mielcu produkcji unowocześnionej, eksportowej wersji następcy legendarnych śmigłowców UH 60 Black Hawk powinno zrobić wrażenie także na polskich wojskowych. Armia jeszcze w tym roku ma ogłosić przetarg na 26 nowych helikopterów. To zamówienie warte ok. 2 mld zł (jedna maszyna może kosztować od 12 do nawet do 44 mln dol., w zależności od wyposażenia). A wiadomo, że ten kontrakt otworzy drogę do kolejnych, bo potrzeby sił zbrojnych są wielokrotnie większe.
Decydenci z Ministerstwa Obrony Narodowej i wojsko są zgodni: nowe śmigłowce powinny być produkowane w kraju. – Przemawia za tym pewność dostaw, organizacja serwisu, względy gospodarcze – wylicza Marcin Idzik, wiceminister obrony ds. modernizacji sił zbrojnych.