Dyskusje o reformie systemu ubezpieczeń społecznych i jego modyfikacjach koncentrowały się na zmianie metody finansowania i na OFE. Od czasu do czasu pojawiały się głosy, że trzeba reformę dokończyć, a zwłaszcza rozstrzygnąć kwestię emerytur z II filaru (jak je liczyć, kto i na jakich zasadach ma je wypłacać) i przyjąć nową formułę rent z tytułu niezdolności do pracy.
Dopiero przy tej okazji można było więcej usłyszeć o poziomie przyszłych świadczeń. Niektórzy dyskutanci próbowali pokazać, że zmiana w proporcjach składek między FUS i OFE wpłynie na obniżenie emerytur w przyszłości, inni zaś – że emerytury będą wyższe. Pierwszy raz od wejścia w życie reformy emerytalnej, a nawet od początku dyskusji nad jej kształtem, czyli od 1997 r., głośno powiedziano też, jaka będzie w przyszłości relacja emerytury do wynagrodzenia, tj. jaka będzie stopa zastąpienia.
Czy składka do OFE wynosiłaby 7,3 proc. czy 2,3 proc. (z późniejszym wzrostem do 3,5 proc.), stopa zastąpienia będzie niska – ok. 30 proc. Spory dotyczyły ewentualnego przedziału 29 – 32 proc. Co prawda mówiono wcześniej, że w relacji do płac emerytury będą niższe niż obecnie, lecz pierwszy raz otwarcie podano skalę spadku tej relacji. Nie ma wątpliwości: przyszłe emerytury będą niskie.
I niewiele zmieni fakt, że wraz z rozwojem gospodarczym wzrosną płace, a więc i siła nabywcza tych 30 proc. W 2009 r. relacja przeciętnej emerytury do przeciętnego wynagrodzenia wynosiła 58,8 proc. W 2050 r. będzie prawie o połowę niższa.
Istotne jest, że zmiana ta nie będzie gwałtowna. Dużą rolę w dość wolnym obniżaniu się tej relacji odgrywa kapitał początkowy odzwierciedlający udział ubezpieczonego w starym systemie, co jest usankcjonowaniem prawa wcześniej nabytego. Tak więc, im krócej ubezpieczony pracował przed 1999 r., tym niższy jest jego kapitał początkowy i późniejsza stopa zastąpienia.