Grecja wciąż nie schodzi z czołówek gazet i rynkowych komentarzy. W minionym tygodniu małe trzęsienie ziemi wywołała informacja, że premier Papandreu zamierza przeprowadzić referendum dotyczące przyjęcia unijnej pomocy. Ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że większość Greków powie „nie", co wiązałoby się z bankructwem kraju, giełdy poszybowały w dół. W kolejnych dniach europejscy politycy robili wszystko, by odwieść Greków od tego pomysłu.

Udało się i giełdy zaczęły odrabiać straty. Dodatkowo Europejski Bank Centralny nieoczekiwanie obniżył stopy procentowe. Taki ruch z jednej strony wskazuje, że gospodarka jest słaba, z drugiej pokazuje, że europejskie władze monetarne są zdeterminowane, by ten stan zmienić. Inwestorzy wciąż mają nadzieję, że do gry włączy się amerykański Fed i rozpocznie kolejną rundę ilościowego luzowania polityki pieniężnej. Niemniej jednak sytuacja na rynkach wciąż nie wygląda dobrze. Gracze mają coraz większe obawy, że grecki kryzys w końcu dopadnie też Włochy, czemu dają wyraz, sprzedając włoskie obligacje. Dość powiedzieć, że w minionym tygodniu ich rentowność wzrosła do poziomu nienotowanego od końca roku... 1997 r.

To wszystko przekłada się na rynki akcji. W minionym tygodniu po euforii z ostatnich dni października nie było już śladu. Obronną ręką wyszedł tylko parkiet chiński, gdzie akcje zyskały średnio nieco ponad 2 proc. Na pozostałych rynkach indeksy spadły.