Hasior sensacją na targach w Bazylei

Dobra światowa sztuka osiąga gigantyczne ceny. Na podstawie obserwacji wyników aukcji i rozmów z marszandami mogę stwierdzić, że światowy rynek sztuki jest w doskonałej kondycji - mówi Andrzej Starmach, właścicielem Galerii Starmach w Krakowie.

Publikacja: 27.06.2013 04:41

Rz: Pana galeria w tym roku po raz jedenasty uczestniczyła w międzynarodowych targach sztuki Art Basel w Bazylei. Udział w nich to nobilitacja dla każdego marszanda na świecie. Co pan zaoferował w tym roku?

Andrzej Starmach:

Zawsze był pewien kanon nazwisk artystów, którymi stale się zajmuję, np. Henryk Stażewski, Ryszard Winiarski, Edward Krasiński. W tym roku po raz pierwszy nie było Stażewskiego, ale był obraz Romana Opałki, a także jego „Notatki z podróży". Były dwie wspaniałe prace Aliny Szapocznikow. Pracę Edwarda Krasińskiego kupił znany kolekcjoner, który należy do Komitetu Honorowego Museum of Modern Art w Nowym Jorku.

Na każdych targach specjalnie pokazywałem artystę zupełnie nieznanego w świecie. Był to rodzaj eksperymentu. Chciałem zobaczyć reakcję na coś, co dla tamtych widzów jest absolutnie anonimowe. W związku z tym odbierane jest jako czysta sztuka, a nie przez pryzmat sławnego nazwiska lub wysokiej ceny. Biorąc pod uwagę odbiór, sukces odnieśli np. Marian Warzecha i Teresa Rudowicz.

W tym roku zaprezentował pan nieznanego na świecie artystę Władysława Hasiora.

Pokazaliśmy najlepsze prace z lat 60. Hasior okazał się sensacją nie w sensie handlowym, ale jako sztuka! Już w trakcie wieszania prac przychodzili do nas marszandzi z innych galerii i zachwycali się. Zupełnie nic nie wiedzieli o artyście. Niektórzy byli tak wytrwali, że zaczęli tropić Hasiora w Internecie i nawet pokazywali mi, które dzieło kupiłem wcześniej na aukcji w Sztokholmie, a które w Oslo.

Wielkie zainteresowanie trwało przez siedem dni targów. Na koniec zgłosił się redaktor naczelny włoskiego miesięcznika o sztuce „Caledoscop". Poprosił, abyśmy przesłali materiały o Hasiorze, to on zilustruje nimi artykuł o tegorocznych targach. Uważa bowiem Hasiora za ważne zjawisko.

Może to była kurtuazja?

Były to szczegółowe refleksje, próby usytuowania Hasiora w historii światowej sztuki. Mówiono na przykład, że takiego sposobu wykorzystania drewna nie powstydziłby się Raushenberg. Tak twierdzili uznani handlarze sztuką ze świata.

Widać, ile zmarnowaliśmy szans przez 50 lat PRL, kiedy nie istniał wolny rynek, a granice były zamknięte dla polskich artystów. Gdyby nie komuna, nasi artyści mogliby funkcjonować na światowym rynku tak jak np. niemieccy, włoscy, belgijscy czy inni. Nasza sztuka byłaby od lat międzynarodowym towarem.

Ile kosztowały dzieła Hasiora?

Ceny nie mają znaczenia, bo i tak nikt Hasiora na razie nie kupował. Nad pozycją artysty trzeba ostro popracować przez parę lat, żeby wielkość jego sztuki uświadomił sobie świat, a przy okazji Polska.

Na czym polega praca nad wykreowaniem rynkowej pozycji artysty?

Może we współpracy z którąś ze światowych galerii uda się zrobić Hasiorowi dobrą komercyjną wystawę w Europie? W przyszłym roku będzie wielka wystawa artysty w Mocaku.

Który z oferowanych przez pana artystów jest rozpoznawalny na świecie?

Największe zainteresowanie budzi Henryk Stażewski. Ma wysoką, stabilną pozycję. Był dobrze znany w Europie już w latach 60. i 70., zwłaszcza w kręgach zajmujących się konstruktywizmem.

Drożeją dzieła Romana Opałki, przy czym bardzo często jest on uważany za francuskiego artystę. Urodził się we Francji. Dwa razy był na Biennale w San Paulo, raz jako Polak, raz jako Francuz. Odnoszę wrażenie, że zainteresowanie jego sztuką zdecydowanie rośnie od dwóch–trzech lat.

W tej chwili jest nowa odsłona zbioru słynnego francuskiego kolekcjonera Pineau w Palazzo Grazzi w Wenecji. Pineau pokazał, że ma Opałkę. I od razu wzrosło zainteresowanie na rynku. Pineau jest wzorem dla światowych kolekcjonerów. Jego zbiór jest obserwowany i naśladowany.

Sensację w Bazylei wzbudziłyby dzieła Władysława Strzemińskiego i Katarzyny Kobro, ale są nieosiągalne.

Zwykle rozmawiamy po kolejnych targach i za każdym razem unika pan mówienia o cenach. Tam, gdzie chroni je tajemnica handlowa, to zrozumiałe. Ale dlaczego w Polsce tak trudno mówić wprost o cenach dzieł sztuki?

Panuje przeświadczenie, że jeśli obraz kosztuje np. 100 tys. euro, to tyle zarobił marszand. Nie bierze się pod uwagę, że dzieło najpierw należy kupić lub wziąć w komis. Trzeba ponieść rosnące koszty utrzymania krajowej galerii.

Cena udziału w targach jest zawrotna w stosunku do niskich cen polskiej sztuki. Małe stoisko o powierzchni 35 metrów kosztuje 35 tys. franków. Do tego doliczamy transport, hotele itp. To jest kolejne ok. 35 tys. franków. Ceny noclegów w czasie targów są przemnożone przez trzy. Dwugwiazdkowy hotel kosztuje 300 franków od osoby. Większości polskich antykwariuszy i marszandów nie stać na takie wydatki.

Kto u pana więcej kupuje na targach, Polacy czy obcokrajowcy?

Zdecydowanie obcokrajowcy. Na początku Polacy trochę kupowali, ale od kilku lat już tego nie robią. Może polski rynek nasycił się klasyką?

Moją galerię w Krakowie też w większości odwiedzają obcokrajowcy. Pewnie dlatego, że widnieje ona w zachodnich przewodnikach turystycznych jako atrakcja miasta.

Jak ocenia pan szanse zorganizowania w Polsce targów sztuki Europy Środkowej?

Nie ma takiej możliwości. Po pierwsze, w Polsce nie ma rynku, gdyby oceniać go według kryteriów charakterystycznych dla dojrzałego rynku światowego.

Żeby zrobić w miarę przyzwoite targi, należy wybrać minimum 50 galerii wysokiej klasy. Takiego wyboru można dokonać spośród 200 galerii. A w kraju w ogóle nie ma 50 galerii. Pięć galerii wysokiej klasy to za mało na targi.

Poza tym kto tu przyjedzie i po co? W Art Basel uczestniczy 300 galerii wybranych na podstawie ostrych kryteriów. Tam codziennie przez sześć dni pojawia się średnio ok. 10 tys. odwiedzających. Skąd wziąć u nas tylu miłośników sztuki?

Jaką sztukę kupować dziś na inwestycję?

Dobra inwestycja jest wtedy, gdy się kupi w odpowiednim momencie i w dobrym momencie się sprzeda. To tak jak z akcjami na giełdzie. Ale jeśli ktoś chce tylko spekulować sztuką, to nic z tego nie wyjdzie. Sztukę trzeba kochać.

Nie można przewidzieć, co i kiedy podrożeje?

Nie, nie można. Stale pan o to pyta.  Gdyby z góry można było przewidzieć, co podrożeje, to na pewno wybitni fachowcy z branży zawsze w porę  magazynowaliby odpowiedni towar. Tak nie jest. Od czasu do czasu komuś udaje się trafić tak jak na giełdzie.

Kiedy zmarł Andy Warhol, jego fundacja bajecznie tanio wyprzedawała obrazy z lat 80. Wtedy najwięksi marszandzi świata niczego nie kupili. Twierdzili, że to nie podrożeje, bo będą rosły ceny dzieł Warhola tylko z lat 60. i 70. Natomiast dziś prace z lat 80., przed laty tanie i dostępne, regularnie są sprzedawane po kilka milionów dolarów. Wytrawni gracze tego nie przewidzieli. Biedne galerie, których po śmierci Warhola nie było stać na dzieła z lat 60., z konieczności kupiły te późne i tanie prace. Zyskały dzięki temu miliony.

Gdyby miał pan jednym słowem określić, co jest główną cechą targów sztuki w Bazylei?

Międzynarodowość! Klienci są dosłownie z całego świata. To samo dotyczy oferty. Kiedy zaczynałem 11 lat temu, nie było Chińczyków, Koreańczyków, Południowej Afryki. Teraz wystawiało chyba sześć chińskich galerii.

Dobra światowa sztuka osiąga gigantyczne ceny. Na podstawie obserwacji wyników aukcji i rozmów z marszandami mogę stwierdzić, że światowy rynek sztuki jest w doskonałej kondycji.

Był pan na jedenastu targach Art Basel. Które z nich były dla pana największym sukcesem?

Pierwsze, kiedy po siedmiu latach składania aplikacji udało mi się dostać na targi. Drugi sukces jest taki, że przez jedenaście kolejnych lat byłem dopuszczany do udziału. Czasem z finansowego punktu widzenia ponosiliśmy straty, ale w ogólnym rozrachunku po jedenastu latach jesteśmy na plusie. Sprzedałem kilka dzieł do kilku fundacji o randze muzeów. Mamy stałą klientkę, wspaniałą kolekcjonerkę ze Szwajcarii.

—rozmawiał     Janusz Miliszkiewicz

Rz: Pana galeria w tym roku po raz jedenasty uczestniczyła w międzynarodowych targach sztuki Art Basel w Bazylei. Udział w nich to nobilitacja dla każdego marszanda na świecie. Co pan zaoferował w tym roku?

Andrzej Starmach:

Pozostało 97% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy