Rz: Jest pan współautorem albumu „Świat Kresów", wydanego przez Ośrodek Karta i warszawski Dom Spotkań z Historią (www.dsa.waw.pl), teraz ukazało się drugie wydanie. Co pan kupił w ostatnim czasie?
Tomasz K. Kozłowski: Na przykład taki niepozorny kawałek drewna. To klepka podłogowa, za którą dałem 50 zł. Z tyłu deseczki widnieje pieczęć, że pochodzi ona z Zakładów Przemysłu Drzewnego Ordynacji Ołyckiej z Cumania pod Ołyką na Wołyniu. Z podobnych eksponatów mam dachówkę z Fabryki Potockiego w Rawie Ruskiej. Jest na niej odciśnięty herb Potockich Pilawa. Gdzieś rozbierano dom, bo na rynku kolekcjonerskim tych dachówek pojawiło się więcej. Szkoda, że sprzedawcy nie znają historii podobnych przedmiotów, w tym przypadku adresu domu.
Ostatnio za 300 zł kupiłem helikon z wytwórni instrumentów muzycznych Łuniaczyka w Łucku. To dość potężny instrument dęty, ma ok. metra wysokości. Z Wołynia wraz w wypędzonymi Polakami trafił na Dolny Śląsk, potem na Wybrzeże, a teraz jest w Warszawie. Zachowała się tabliczka znamionowa tego mało znanego producenta. Częściej zdarzają się instrumenty ze znanej renomowanej wytwórni Niemczyka we Lwowie.
Jak ocenia pan szansę utworzenia muzeum kresów.
To pytanie nie do kolekcjonera. Obawiam się, że z uwagi na poprawność polityczną państwowe muzeum raczej nie powstanie. Wynika to z przekonania, że pamięć o kresach drażni naszych sąsiadów. Przypuszczam, że taka placówka szybciej powstanie jako muzeum prywatne ze zbiorami jednego kolekcjonera lub ich grupy.