Pamiątki z kresów. Rozmowa z kolekcjonerem kresowych pamiątek

Polscy kolekcjonerzy w coraz mniejszym stopniu mogą konkurować z zamożnymi kolekcjonerami z sąsiednich krajów - uważa Tomasz Kuba Kozłowski, k kolekcjoner kresowych pamiątek

Publikacja: 04.07.2013 03:11

Pamiątki z kresów. Rozmowa z kolekcjonerem kresowych pamiątek

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

Rz: Jest pan współautorem albumu „Świat Kresów", wydanego przez Ośrodek Karta i warszawski Dom Spotkań z Historią (www.dsa.waw.pl), teraz ukazało się drugie wydanie. Co pan kupił w ostatnim czasie?

Tomasz K. Kozłowski: Na przykład taki niepozorny kawałek drewna. To klepka podłogowa, za którą dałem 50 zł. Z tyłu deseczki widnieje pieczęć, że pochodzi ona z Zakładów Przemysłu Drzewnego Ordynacji Ołyckiej z Cumania pod Ołyką na Wołyniu. Z podobnych eksponatów mam dachówkę z Fabryki Potockiego w Rawie Ruskiej. Jest na niej odciśnięty herb Potockich Pilawa. Gdzieś rozbierano dom, bo na rynku kolekcjonerskim tych dachówek pojawiło się więcej. Szkoda, że sprzedawcy nie znają historii podobnych przedmiotów, w tym przypadku adresu domu.

Ostatnio za 300 zł kupiłem helikon z wytwórni instrumentów muzycznych Łuniaczyka w Łucku. To dość potężny instrument dęty, ma ok. metra wysokości. Z Wołynia wraz w wypędzonymi Polakami trafił na Dolny Śląsk, potem na Wybrzeże, a teraz jest w Warszawie. Zachowała się tabliczka znamionowa tego mało znanego producenta. Częściej zdarzają się instrumenty ze znanej renomowanej wytwórni Niemczyka we Lwowie.

Jak ocenia pan szansę utworzenia muzeum kresów.

To pytanie nie do kolekcjonera. Obawiam się, że z uwagi na poprawność polityczną państwowe muzeum raczej nie powstanie. Wynika to z przekonania, że pamięć o kresach drażni naszych sąsiadów. Przypuszczam, że taka placówka szybciej powstanie jako muzeum prywatne ze zbiorami jednego kolekcjonera lub ich grupy.

Kto kupuje takie pamiątki? Ilu ma pan konkurentów?

Do niedawna były to przede wszystkim osoby pamiętające Kresy z własnego życia. Dziś coraz częściej jest to pokolenie wnuków lub prawnuków.

5 tys. zł kosztują oryginalne przedwojenne odznaki z Kresów

Rzadko zdarzają się kolekcjonerzy pamiątek z całych Kresów. W kraju można ich policzyć na palcach jednej ręki. Najczęściej każdy kolekcjoner koncentruje się na pamiątkach dotyczących konkretnego miasta lub regionu. Takich osób w całym kraju jest co najmniej kilkaset. Czasami krąg zbierających gwałtownie rośnie, gdy pasja dotyczy np. polskich papierów wartościowych. Poszukują oni oczywiście papierów z całych kresów.

Jeśli ktoś nie zna topografii i historii całych Kresów, nawet nie będzie w stanie stwierdzić, czy dany przedmiot rzeczywiście stamtąd pochodzi. Było wiele małych miejscowości o identycznych nazwach w różnych rejonach międzywojennej Polski. Można to stwierdzić dzięki lekturze znakomitego „Skorowidza miejscowości" inżyniera Bystrzyckiego. To księga o objętości ok. tysiąca stron, wydana w latach 30. Dziś kosztuje, zależnie od stanu, ok 1 tys. zł.

Od paru lat konkurencją są Ukraińcy, Białorusini, Litwini.

Zdecydowanie tak. Polscy kolekcjonerzy w coraz mniejszym stopniu mogą konkurować z zamożnymi kolekcjonerami z sąsiednich krajów. Żeby nie być gołosłownym, ostatnio na aukcji Allegro za bardzo ładny medal Towarzystwa Rolniczego Wileńskiej Guberni zapłacono 3,1 tys. zł. Medal ten wyjechał do Rosji.

Czy pamiątki z Kresów będą taniały?

Na pewno nie będą. Po pierwsze dlatego, że ich nie przybędzie. Jeśli ocalały, to w większości zostały na dawnych Kresach. Będą drożały, ponieważ Ukraińcy, Litwini, Białorusini coraz częściej szukają swoich korzeni, a nierzadko są bardzo zamożni. Mamy wspólne wielowiekowe dziedzictwo. Dziś w Pińsku czy Brześciu wychodzą luksusowe albumy ze starymi fotografiami. Część zawartych tam materiałów została kupiona w Polsce.

Ostatnio rozmawialiśmy dwa lata temu. Zdobył pan wtedy za 3,5 tys. zł kapelusz skauta ze Lwowa. Ile by dziś kosztował, skoro te pamiątki drożeją?

Nie podam konkretnej kwoty. Cena byłaby dziś dużo wyższa, bo drugi taki kapelusz nie jest znany.

Kresowe pamiątki trudno wycenić, ponieważ nie jest to towar antykwaryczny, powtarzalny, znany z aukcji, katalogów, jak np. talerze z wytwórni w Korcu lub Baranówce.

Od pewnego czasu poszukiwane są pamiątki związane z farmacją. Jak je wyceniać, skoro nie ma skali porównawczej, choćby wiarygodnych notowań aukcyjnych? Na przykład ozdobne druki recept potrafią kosztować po 300 zł. A jest to przysłowiowy świstek papieru. Jeśli taki dokument pochodzi z apteki w małej miejscowości, jest duże prawdopodobieństwo, że to unikat. Cena takiego unikatu teoretycznie powinna tylko rosnąć. Rzadki dyplom Krzyża Wołyńskiego za 500 zł to z pewnością dobra lokata.

500 zł to dużo i niedużo...

Rynek kolekcjonerski zdemokratyzował się dzięki Internetowi. Pojawia się coraz więcej obiektów w różnych przedziałach cenowych, również tych względnie tanich. Handel internetowy gra rolę edukacyjną. Jeśli ktoś kupuje świadomie, uczy się zasad tego rynku, poznaje kolejne historyczne pamiątki. Zostały one uratowane bardzo często tylko dzięki temu, że łatwo je spieniężyć w Internecie lub sprawdzić, że mają swoją cenę. Cena chroni pamiątki przed zniszczeniem.

Dzięki Internetowi tysiące młodych ludzi wiedzą, że warto uratować nawet niepozorny świstek. Dla niektórych jest to pomysł na życie. Specjalnie podróżują, szukają pamiątek, sprzedają je z zyskiem.  Dzięki Internetowi podaż jest zdecydowanie wyższa. Za kilkanaście złotych można kupić piękną, choć popularną pocztówkę. Ciekawe zdjęcie można zdobyć już za złotówkę.

Ma pan kieliszek do jajek wykonany z alabastru z Zaleszczyk. Ile powinien dziś kosztować taki kieliszek?

Trzeba by zrobić aukcję dla kolekcjonerów pamiątek z Zaleszczyk. Jest ich wielu.

Warto uważać, bo prawie wszystko jest fałszowane.

Skoro rośnie popyt, to trzeba dostarczyć towar. Na przykład fałszowane są wizerunki Jezusa z Sanktuarium w Milatynie. Malowane są na starym płótnie. Jest osoba, która regularnie je sprzedaje po kilkaset złotych. Plagą jest fałszowanie odznak. Gwarancją autentyczności jest oryginalna imienna legitymacja z epoki. Zakup fałszywej odznaki może być dużą stratą, bo ceny dochodzą nierzadko do ok. 4–5 tys. zł. Jest bardzo dużo nieskatalogowanych odznak. To ułatwia nadużycia.

Ile ma pan obiektów w swoim zbiorze?

Trudno policzyć. Sądzę, że 30–40 tys. sztuk. Najwięcej jest fotografii, pocztówek i druków. W tej grupie są książki, czasopisma, druki ulotne typu ulotki reklamowe lub afisze. Jest dział kartografii, czyli mapy i plany miast. Są też muzealia, w tym np. porcelana, falerystyka. Najdziwniejszy dział to prywatne pamiątki lub przedmioty użytku domowego.

Gdzie pan prezentuje swoje skarby?

Od 2007 r. systematycznie prowadzę spotkania, głównie w Domu Spotkań z Historią, w każdą trzecią środę miesiąca. 75. odcinek będzie we wrześniu. Będą to „Kresowe rara et curiosa". Zaprezentuję np. garnitur wykonany przez krawca we Lwowie na ulicy Łyczakowskiej, z firmową naszywką. Dałem za niego niedużo, bo 350 zł, a są tam oryginalne trzy kamizelki. O ile papier lub metal zachowały się w przyzwoitym stanie, o tyle nikt nie dbał o ubrania.

Ze starymi  tkaninami jest dramatycznie źle.

Chwali się pan nienaruszoną paczką machorki grodzieńskiej z czerwca 1939 r. W jakim ona jest stanie? Może wymaga konserwacji?

Nie rozpakuję  jej! Po rozpakowaniu straci wartość i magię. Cały czas machorki z tą datą produkcji wypływają w handlu, bo ktoś odkrył większy zapas. Paczka kosztuje tyle samo, zwykle kilkadziesiąt złotych.

W oryginalnym pudełeczku po przedwojennym kremie perłowym tłustym, produkowanym we Lwowie dla pań, nie ma kremu, tylko proszek. Jest to smar do nart z innej lwowskiej wytwórni, oryginalnie zapakowany. Dziś już niczego nie smaruje, ponieważ się skawalił.

Tomasz Kuba Kozłowski

(ur. 1960), popularyzator historii Kresów, w Domu Spotkań z Historią prowadzi program „Warszawska inicjatywa kresowa".

Rz: Jest pan współautorem albumu „Świat Kresów", wydanego przez Ośrodek Karta i warszawski Dom Spotkań z Historią (www.dsa.waw.pl), teraz ukazało się drugie wydanie. Co pan kupił w ostatnim czasie?

Tomasz K. Kozłowski: Na przykład taki niepozorny kawałek drewna. To klepka podłogowa, za którą dałem 50 zł. Z tyłu deseczki widnieje pieczęć, że pochodzi ona z Zakładów Przemysłu Drzewnego Ordynacji Ołyckiej z Cumania pod Ołyką na Wołyniu. Z podobnych eksponatów mam dachówkę z Fabryki Potockiego w Rawie Ruskiej. Jest na niej odciśnięty herb Potockich Pilawa. Gdzieś rozbierano dom, bo na rynku kolekcjonerskim tych dachówek pojawiło się więcej. Szkoda, że sprzedawcy nie znają historii podobnych przedmiotów, w tym przypadku adresu domu.

Pozostało 90% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy