Narastająca fala populizmu w Europie, głęboki kryzys polityczny we Francji, groźba powrotu do władzy Donalda Trumpa i rosyjska ofensywa w Ukrainie: wszystko w tych dniach zdaje się pchać Niemcy i Polskę ku bliższej współpracy.
Choć jednak partnerstwo z naszym krajem nabiera zupełnie fundamentalnego znaczenia dla Berlina, trudno się oprzeć wrażeniu, że podminowany wewnętrznymi konfliktami rząd koalicyjny SPD-Zieloni-FDP i tu wykazuje się słabą skutecznością. Spisany na 20 stronach „plan działania”, jaki ma od tej pory inspirować relacje między obu sąsiadami, był negocjowany do ostatnich dni. Tym bardziej musi dziwić, jak mało znalazło się w nim konkretów.
– To są zapowiedzi. Pamiętajmy, skąd przychodzimy. Mówimy o pewnym procesie – tłumaczył po rozmowach z kanclerzem Olafem Scholzem Donald Tusk, odnosząc się do okresu rządów PiS, gdzie nie było dnia bez ataku polskich władz na zachodniego sąsiada.
Jeszcze w poniedziałek dziennik „Süddeutsche Zeitung” zapowiadał, że zaangażowanie finansowe w Polsce, do jakiego zobowiązał się Berlin, wyniesie „setki milionów euro”. Jednak ani kwoty, ani terminy ostatecznie nie padły.
Jest to szczególnie niepokojące w stosunku do ostatnich (jest ich około 40 tysięcy) wciąż żyjących ofiar niemieckiej okupacji. Miałyby one otrzymywać wsparcie socjalne. Ale ze względu na podeszły wiek beneficjentów ma to sens albo teraz, albo nigdy. Kwota pozostaje i tak w rażącym kontraście do reparacji, jakich domagała się ekipa PiS (1,3 biliona euro). Chodzi więc raczej o gest, który ma pomóc stworzyć korzystną atmosferę do zbliżenia między obu krajami, a nie realne wsparcie.