Znaczenie tej rzeki dla północnoafrykańskiego państwa chyba najdobitniej określił przed laty Herodot słowami „Egipt jest darem Nilu”. Bez Nilu Egipt byłby tylko kawałkiem jałowej pustyni, a Sudan wypalonymi słońcem połaciami piasku. Oba kraje całą swoją egzystencję od tysięcy lat zawdzięczają drugiej co do długości rzece świata.
Latem ubiegłego roku nastąpił punkt zwrotny w stosunkach pomiędzy państwami mającymi dostęp do wody z Nilu. Członkowie organizacji o nazwie Nile Basin Initiative (NBI) postanowili ukrócić dotychczasową hegemonię Egiptu i Sudanu w regionie. NBI to założona z ramienia Banku Światowego międzynarodowa organizacja, zrzeszająca 9 państw położonych w dorzeczu Nilu – Egipt, Sudan, Etiopię, Kenię, Tanzanię, Ugandę, Rwandę, Burundi, i Demokratyczną Republikę Konga. Organizacja miała być wzorem do naśladowania dla innych, zajmujących się zasobami naturalnymi stowarzyszeń międzypaństwowych. Dziś jednak optymizm jaki towarzyszył w początkach działania NBI został zastąpiony przez politykę siły i roszczeń.
W lipcu zeszłego roku na konferencji w Aleksandrii 5 członków organizacji (Etiopia ,Kenia, Tanzania, Uganda i Rwanda) stworzyło wspólny front przeciwko niechętnemu do żadnych negocjacji Egiptowi i podpisało porozumienie mające na celu stworzenie specjalnej komisji, która będzie decydowała o wszelkich inwestycjach na rzece i jej dopływach. Jednak według ustanowionego przez Bank Światowy statutu NBI, aby powołać taką specjalną komisję umowa musi być ratyfikowana przez co najmniej 6 członków organizacji. Arogancka postawa egipskich przedstawicieli rządowych na konferencji przyniosła im niewiele korzyści. Piątka krajów, które dogadały się w lipcu rozpoczęła intensywnie lobbować Kongo i Burundi do przyłączenia się do inicjatywy.
Jeśli uda się przeforsować porozumienie to wedle przepisów międzynarodowych nowa komisja miałaby być organem zastępującym dotychczasowe przestarzałe rozwiązania prawne dotyczące gospodarki wodnej w dorzeczu Nilu. Najwięcej na tym straci Egipt.