Według GUS w grudniu średnia pensja w przedsiębiorstwach wyniosła 4015 zł i była o 4,4 proc. wyższa niż rok temu. Jednak inflacja w tym okresie wyniosła 4,6 proc. Realnie więc płace spadły. Stało się tak po sześciu latach wyraźnego wzrostu. W ostatnich latach siła nabywcza płac rosła około 3 proc. rocznie. A w 2006 roku nawet ponad 7 proc.
Przedstawiciele biznesu podkreślają, że chociaż gospodarka jest wciąż rozpędzona, to stagnacja wynagrodzeń może się odbić na popycie konsumpcyjnym, co obniżyłoby wzrost gospodarczy. Są nawet tego pierwsze oznaki. Adam Czerniak, ekonomista Kredyt Banku, szacuje, że w IV kwartale konsumpcja wzrosła o 2,6 proc. – jest to najmniej od początku 2010 roku.
Ekonomiści zwracają też uwagę, że uwzględniając cały zeszły rok, płace rosły nieco szybciej niż inflacja – różnica 0,6 pkt proc. (wzrost płac w całych 12 miesiącach to 4,9 proc.). – Ale to mniej niż nawet w kryzysowym 2009 roku – podkreśla Adam Czerniak.
Jednak dzięki wolniejszemu wzrostowi płac jest szansa, że spowolnienie na rynku pracy nie będzie tak gwałtowne jak trzy lata temu. – Firmy od kilku miesięcy przygotowują się na kolejny kryzys. Zaczęły dostosowania wcześniej, co przy dobrych wynikach finansowych przedsiębiorstw powinno ograniczyć skalę zwolnień – uważa Marcin Mazurek, analityk BRE Banku.
Zdaniem Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek, głównej ekonomistki PKPP Lewiatan, w tym roku sytuacja na rynku płac będzie podobna. Płace realnie nie stracą na wartości, ale też nie zyskają. – Wszystko zależy od tego, jak wysoka będzie inflacja – dodaje ekonomistka. Podobnie uważa prof. SGH Maria Drozdowicz-Bieć: – Firmy borykają się z wysokimi kosztami, na które w większości nie mają wpływu. Tną więc koszty, zaczynając od płac. Zdaniem ekonomistki, jeśli niepewność związana z sytuacją w UE będzie narastać, kolejnym krokiem przedsiębiorców będzie cięcie zatrudnienia. – Wzrost płac będzie podobny do inflacji tak długo, jak będą utrzymywać się wysokie koszty surowców i spore wahania kursu złotego – przewiduje ekonomistka.