W tym roku deficyt budżetu państwa sięgnie według szacunków Ministerstwa Finansów ok. 12 mld zł, co stanowić będzie 0,5 proc. PKB. To jeden z najniższych poziomów w ostatnich 30 latach. I to mimo tego, że w 2019 r. rząd rozszerzył program 500+ już na wszystkie dzieci i wypłacił milionom starszych osób 13. emeryturę. Dla porównania w 2015 r., na koniec kadencji rządu PO–PSL, deficyt budżetu wynosił 2 proc. PKB, choć trzeba przyznać, że był mniejszy w porównaniu z kryzysowym rokiem 2012 czy 2013.
Jeśli chodzi o zadłużenie, w 2016 r. PiS przeraził Polaków rekordowo szybkim tempem zaciągania nowych długów (zadłużenie zwiększyło się wówczas o prawie 90 mld zł, podczas gdy wartość gospodarki – tylko o 60 mld zł). Ale był to wyjątkowy rok, w kolejnych latach przyrost długu był coraz mniejszy, a w relacji do PKB zadłużenie obecnie spada.
PiS nie udało się natomiast spełnić kilku podatkowych obietnic wyborczych. Stawki VAT pozostały na podwyższonym „czasowo" poziomie – wciąż wynoszą 23 i 8 proc. Nie wprowadzono też kwoty wolnej od podatku w wysokości 8 tys. zł dla wszystkich, dzięki czemu w portfelach pracujących miało zostawać 20 mld zł rocznie. Zamiast tego rząd wprowadził kwotę wolną 8 tys. zł tylko dla osób najmniej zarabiających. Wprowadził też (na ostatniej prostej, czyli w tym roku) reformę obniżającą PIT – roczne korzyści to 12 mld zł. Wbrew zapowiedziom pojawiły się natomiast nowe podatki i opłaty, takie jak choćby podatek bankowy, opłata emisyjna obciążającą paliwa, opłata recyklingowa za torebki foliowe czy danina solidarnościowa dla podatników milionerów. Dalej, podatnicy VAT narzekają na wzrost uciążliwości administracji skarbowej, a osoby lepiej zarabiające muszą się liczyć z tym, że wkrótce spadną ich wynagrodzenia. Rząd nie odstępuje bowiem od pomysłu zniesienia limitu składek ZUS (tzw. 30-krotność), choć deklaruje, że robi wszystko, by wynagrodzenia Polaków rosły.
Podsumowując, rządy PiS w finansach publicznych to zdecydowana poprawa, ale nie obyło się bez dodatkowych kosztów dla Polaków.
Sporo marchewki z silnym posmakiem bata
W ostatnich czterech latach przedsiębiorcy na własnej skórze mogli odczuć efekt zarządzania popularną w Polsce metodą kija i marchewki. Marchewką – docenioną przez biznes – były wprowadzone w ostatnich latach pakiety deregulacyjne (w tym konstytucja biznesu, przyjazne prawo i 100 zmian dla firm), a także obniżka CIT dla małych przedsiębiorców i atrakcyjna ulga na badania i rozwój wraz z tzw. innovation box. Z kolei okazję do zastosowania kija tworzyła „legislacyjna gorączka", czyli zalew nowych regulacji – nierzadko słabo dopracowanych i represyjnych, podwyższających koszty firm. Takim kijem albo batem dla przedsiębiorców jest danina solidarnościowa ustanawiająca de facto trzeci próg podatkowy, prawo apteka dla aptekarza, opłata emisyjna czy też wprowadzenie konfiskaty rozszerzonej i odpowiedzialności solidarnej.
Legislacyjna gorączka uderzała w najważniejszą potrzebę biznesu: przewidywalność i stabilność polityki gospodarczej, utrudniając firmom planowanie nowych inwestycji. Nic więc dziwnego, że słabość prywatnych inwestycji była jedną z porażek ostatnich czterech lat. Spory niepokój przedsiębiorców, zwłaszcza tych z innowacyjnych branż, budzi zapowiedź zniesienia limitu składek na ZUS (tzw. 30-krotność) i wyborcza obietnica skokowej podwyżki płacy minimalnej. Obie zmiany przyniosą kolejny wzrost kosztów firm, którym zagląda już w oczy spowolnienie.