Polityka rządu oparta na rosnącym rozdawnictwie pieniędzy z publicznej kasy budzi poważne zastrzeżenia ekonomistów. Wielu z nich ostrzega, że w sytuacji, gdy w budżecie nie ma pieniędzy, doprowadzi to do gwałtownego wzrostu deficytu. A to w okresie spodziewanego spowolnienia gospodarczego przełoży się na mocny wzrost podatków. W najlepszym razie.
Rząd sam mówi, że budżet nie jest z gumy, i odmawia pieniędzy strajkującym nauczycielom. Nie powstrzymuje go to jednak od pompowania wydatków. W ramach „piątki Kaczyńskiego" dodatkowe świadczenie dostaną wszyscy emeryci. Program 500+ ma być rozszerzony na pierwsze dziecko w rodzinie. Do tego dojdzie obniżka PIT i zwolnienie młodych z tego podatku. Rolnikom prezes Jarosław Kaczyński obiecał dopłaty do krów i świń. Część komentatorów określa to rozdawnictwo rozsypywaniem pieniędzy z helikoptera. Jak leci, bez kryteriów dochodowych. Wszystko to w sytuacji, gdy państwo słabo wywiązuje się z wielu swoich zadań.
Zawał w służbie zdrowia i edukacji
Dramatyczna sytuacja panuje w służbie zdrowia. Z powodu braku lekarzy w szpitalach zamykane są kolejne oddziały. Na SOR-ach umierają pacjenci. Kolejki do specjalistów rosną. Premier Mateusz Morawiecki mówił przed rokiem, że brakuje 30 tys. lekarzy. Z raportu „Health at a Glance 2018" przygotowanego przez OECD i KE wynika, że Polska ma najmniej lekarzy w przeliczeniu na 1000 mieszkańców spośród wszystkich krajów UE. U nas to 2,4, we Francji 3,1, na Węgrzech 3,2, w Czechach 3,7, w Niemczech 4,2, a w Grecji aż 6,6 lekarza na 1000 mieszkańców. Jakby tego było mało, lekarze rezydenci alarmują, że 14 miesięcy po tym, jak po protestach zawarli porozumienie z rządem, szpitale nie wypłacają im podwyżek. To grozi dalszym odpływem młodych lekarzy za granicę. A Polacy tracą zaufanie do publicznej służby zdrowia. Z danych Polskiej Izby Ubezpieczeń wynika, że na koniec zeszłego roku już 2,6 mln z nas miało prywatne ubezpieczenia zdrowotne. To aż o 23 proc. więcej niż rok wcześniej. Na prywatne ubezpieczenia zdrowotne wydaliśmy 821,1 mln zł. W 2017 r. było to 678,9 mln zł.
Fatalna sytuacja panuje także w oświacie. Trwa największy strajk po 1990 r., zagrożone są egzaminy ósmoklasisty i gimnazjalisty. Ale to nie wszystko. Likwidacja gimnazjów doprowadziła do niespotykanego wcześniej bałaganu. W kolejce do szkół średnich ustawią się za chwilę dwa roczniki uczniów – ósmoklasiści i gimnazjaliści. Samorządy muszą dla nich przygotować dodatkowe miejsca. To dodatkowe koszty, nerwy przy zbliżającej się rekrutacji, a potem ogromne klasy i lekcje do późnego popołudnia.