Wydatki UE mają w 2013 roku wynieść 137,9 mld euro, aż o 6,8 proc. więcej niż w tym roku. – Dla niektórych krajów unijny budżet to jedyna szansa na inwestycje. Dlatego prosimy rządy o odpowiedzialność w czasie tej dyskusji – mówił Jose Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Zauważył zresztą, że te same rządy, który publicznie apelują o mniejszy budżet, potem przychodzą do KE i upominają się o płatności za zrealizowane projekty. – Apeluję do polityków, żeby mówili prawdę – powiedział Barroso.
Specyfika rocznego unijnego budżetu polega na tym, że Komisja Europejska ma niewielkie pole manewru. Bo raz ustalono ramy wydatków na lata 2007 –2013, a kolejne roczne budżety są ich wypełnieniem. Charakterystyczne dla każdej wieloletniej perspektywy finansowej jest narastanie płatności, szczególnie w polityce spójności. Projekty współfinansowane przez UE rozpędzają się na początku i najwięcej rachunków spływa w ostatnim roku. Dlatego budżet 2013 r. musi być wyższy niż 2012 r. KE mogłaby oczywiście zaproponować mniejszy limit, ale wtedy ryzykuje, że beneficjenci unijnych funduszy, których projekty zaakceptowano w poprzednich latach, nie dostaną swoich pieniędzy.
– Polityka spójności to najbardziej udany model finansowania w UE – przekonywał Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Specjalnie przyszedł wczoraj do Komisji Europejskiej, żeby wysłać polityczny sygnał o poparciu dla projektu przygotowanego przez KE. To ważne, bo eurodeputowani współdecydują o rocznych wydatkach UE. Ale konieczna jest też zgoda państw członkowskich. A wśród nich zawsze jest grupa takich, którzy chcą zmniejszenia wpłat. Bruksela będzie miała ciężką przeprawę. W czasach kryzysu propozycja zwiększenia wydatków aż o 6,8 proc., niezależnie od racjonalnych uzasadnień, z pewnością wywoła furię u płatników.
Propozycja KE przewiduje np. wzrost brytyjskiej składki o ok. miliard euro w porównaniu z 2012 rokiem. Premier David Cameron będzie pod wielką presją swojej partii, która musi tłumaczyć wyborcom bolesne cięcia w wydatkach w budżecie krajowym. We Francji o zamrożeniu wpłat do unijnego budżetu mówił już w czasie kampanii wyborczej Nicolas Sarkozy. Nie wiadomo, czy jeśli wybory wygra Francois Hollande, to podtrzyma postulat swojego konkurenta.
Komisja próbuje różnymi sposobami przekonywać do swojej propozycji. A to argumentując, że administracja kosztuje zaledwie 6 proc., reszta unijnego budżetu wraca do państw członkowskich, w dużej części na finansowanie tak potrzebnego teraz wzrostu gospodarczego. Kolejny argument to relatywnie niewielki poziom unijnego budżetu. Stanowi on niespełna jedną trzecią budżetu Niemiec. Jego zmniejszenie, zdaniem KE, nie przyniosłoby zauważalnej ulgi rządom. – To zaledwie jedna trzecia płatności odsetkowych od długu państw UE – wyliczał Janusz Lewandowski.