W najbliższych 12 latach rząd chce zainwestować tylko w infrastrukturę drogową i kolejową blisko 500 mld zł. Jednak krajowa branża budowlana nie dysponuje odpowiednim potencjałem do realizacji takiej skali inwestycji. Zdaniem Piotra Malepszaka, eksperta rynku transportowego i byłego prezesa Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK), wymagałoby to przygotowania kadr, sprzętu i zdolności produkcyjnych na wszystkich etapach inwestycji, od prac przedprojektowych po budowlane. – Zamawiający, firmy budowlane, producenci urządzeń i administracja publiczna muszą być gotowi do zwiększonej liczby zadań. A teraz problemem rynku jest nie tylko brak pracowników na budowie, zwłaszcza w inwestycjach kolejowych, ale i potrzeba większej liczby wysoko wykwalifikowanych specjalistów, bo z nimi będzie jeszcze poważniejszy problem – twierdzi Malepszak.
Zabraknie pracowników
Według Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (PZPB) od lat odsetek firm, które uznają brak wykwalifikowanych pracowników za barierę rozwojową, oscyluje na poziomie 30–50 proc. Polskie budowy ratuje co prawda 300–400 tys. pracowników z Ukrainy i Białorusi, ale krajowe firmy zaczynają o nich coraz mocniej rywalizować z budownictwem w Niemczech i Czechach.
Tymczasem skalę wyzwań inwestycyjnych na samych drogach pokazują zapowiedzi nowego rządowego programu budowy dróg krajowych do 2033 r. PZPB wylicza, że realizacja tego programu w terminie oznaczałaby, że roczne nakłady na rozwój dróg nie mogą być niższe niż 23–24 mld zł, podczas gdy w ostatnich latach roczne wydatki Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad wahały się w przedziale 10–16 mld zł. – Co więcej, ilekroć nakłady GDDKiA zbliżały się do górnej granicy, to segment drogowy znajdował się na krawędzi załamania, ponieważ jego wydajność jest ograniczona – przypomina Damian Kaźmierczak, główny ekonomista PZPB.
Czytaj więcej
Czeka nas bardzo niebezpieczne dla rynku budowlanego spiętrzenie robót. Papier wszystko przyjmie, ale kwoty zapisane w budżetach inwestycji drogowych czy kolejowych każą się zastanowić, kto i jakim kosztem to wszystko zrealizuje.
Teoretycznie można by sięgnąć po firmy zagraniczne. Ale dotychczasowe problemy z budowami dróg prowadzonych przez generalnych wykonawców z Włoch (Salini, Astaldi, Impresa Pizzarotti) czy Hiszpanii (Rubau), którzy nie przywozili ze sobą własnych pracowników i sprzętu, pokazują duże ryzyko takiego rozwiązania. – Zagraniczni wykonawcy potraktowali nas jak rynek słabo rozwinięty, uważając, że w przetargu złożą referencje i doświadczenie, natomiast 90 proc. prac zakontraktują na lokalnym rynku, gdzie polskie firmy za nich wszystko zrobią – mówi Jakub Majewski, prezes Fundacji ProKolej. Nic dziwnego, że teraz ich notowania wśród przedstawicieli polskiej branży budowlanej są bardzo złe. – Ewentualne dopuszczenie do naszego rynku firm zagranicznych, zupełnie nieprzygotowanych do realizacji inwestycji w Polsce, zakończy się niepowodzeniem, m.in. z powodu ograniczonego zasobu polskich podwykonawców, na których opierają się wykonawcy z zagranicy – uważa Kaźmierczak.