Polski nie stać na bezpłatne autostrady. A takie właśnie mamy, bo na trasach zbudowanych przez państwo od lat nikt nie potrafi uruchomić jakiegokolwiek systemu poboru opłat. Płacimy koncesjonariuszom za przejazd na odcinkach liczących niespełna 200 km, po pozostałych ok. 50o km (uwzględniając jednojezdniową na razie trasę A18) jeżdżąc za darmo. I nie szkodzi, że zbudowane przez rząd trasy to tak naprawdę paraautostrady – bez punktów obsługi podróżnych, stacji paliw, łączności alarmowej. Ale są, a państwo nie potrafi na nich zarabiać.
Ten sam unijny przepis, który wpuścił gratis ciężarówki na płatne drogi, uniemożliwia niestety wprowadzenie najprostszego rozwiązania – winiet dla wszystkich aut poruszających się po wybranych drogach głównych czy autostradach. Posiadacze nalepek na drogach zarządzanych przez Stalexport czy Autostradę Wielkopolską musieliby bowiem zapłacić jeszcze raz, za co już zapłacili, kupując winietę. To właśnie napiętnowała Unia. Oczywiście dróg, za przejazd którymi można bez wstydu pobierać pieniądze, jest jeszcze niezbyt wiele. Ale nie rozumiem, dlaczego te, które są, nie mogą zapracować na kolejne.
Dlatego sytuacja, w której opłata zbierana za użytkowanie dróg przez ciężarówki w całym kraju ledwie wystarcza na rekompensatę za bezpłatny przejazd tirów po 200 km prywatnych autostrad, jest kuriozalna. To, że rząd po cichu wycofuje się z – może kulawej, ale jednak – próby rozplątania tego absurdu, to skandal. Podniesienie cen winiet nic tu nie zmieni. Tyle że pomysłu na rozwiązanie systemowe dobre dla budżetu i transportowców najwyraźniej – jak zwykle – brak.