Rząd przyjął we wtorek rozporządzenie, które dopuszcza ograniczenie dostaw gazu dla największych firm w kraju. Ale to działanie asekuracyjne i wiele wskazuje na to, że rozporządzenie pozostanie na papierze. To dlatego, że z jednej strony najwięksi odbiorcy gazu w kraju – w tym zakłady azotowe – ograniczyły już pod koniec ubiegłego roku swoją produkcję, a z drugiej – ograniczenie rosyjskiego importu dla Polski w porównaniu z zapotrzebowaniem jest niewielkie. Nawet gdyby konflikt rosyjsko-ukraiński potrwał dłużej, to Polska może korzystać z zapasów zgromadzonych w magazynach. Ograniczenie dostaw dla przemysłu – jeśli w ogóle by nastąpiło – może więc okazać się minimalne.
Dwa lata temu takie działania już miały miejsce, ale były krótkotrwałe. – Na dzisiaj nie ma żadnych ograniczeń w dostawach, natomiast przyjęte przez Radę Ministrów rozporządzenie uruchamia mechanizm racjonalnego zarządzania sytuacją kryzysową, gdyby się okazało, że dostawy są znacznie poniżej parametrów pozwalających na stabilne funkcjonowanie systemu – wyjaśniał wczoraj na konferencji prasowej wicepremier Waldemar Pawlak. – Wówczas operator ogłosi odpowiedni stopień zasilania w gaz i odbiorcy na podstawie umów będą podejmowali decyzje o zmniejszeniu zużycia gazu.
Natomiast odbiorcy indywidualni nie mają żadnych powodów do obaw. Decyzja o zmniejszeniu dostaw gazu dla ludności jest ostatecznością i nastąpić może tylko wówczas, gdyby nie było importu, a magazyny gazu zostały opróżnione, co wydaje się nieprawdopodobne. Polskie władze – pomimo sporów Gazpromu z Ukrainą i Białorusią w ostatnich latach – nie brały pod uwagę możliwości jakichkolwiek ograniczeń w zaopatrzeniu gospodarstw domowych. Wczoraj różni przedstawiciele rządu – m.in. wicepremier Waldemar Pawlak i wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld – zgodnie zapewniali, iż odbiorcy indywidualni nie będą mieć problemów.
Obecnie także spółki chemiczne, które są głównym konsumentem przemysłowym gazu, nie odczuwają skutków przykręcenia rosyjskiego kurka na Ukrainie. Zakłady azotowe w Puławach, największy odbiorca gazu (6 proc. krajowego zużycia), przyznają jednak, że każde przycięcie ilości dostarczanego paliwa będzie skutkować zmniejszeniem produkcji. – Mamy przygotowanych kilka scenariuszy w zależności od wielkości ograniczeń. Część instalacji może być postawiona w tryb stand by – wyjaśnia Grzegorz Kulik, rzecznik Puław.
W lepszej sytuacji są Azoty Tarnów. Jedna trzecia dostarczanego do zakładów gazu pochodzi z lokalnego złoża i jest niezależna od napełnienia sieci. Dodatkowym marginesem bezpieczeństwa jest ograniczenie produkcji. – W końcu ubiegłego roku zmniejszyła się o 20 proc. To ograniczyło konsumpcję gazu – oznajmia Jerzy Jurczyński, rzecznik Tarnowa. Firma obawia się natomiast problemów z dostawami amoniaku: produkują go Anwil oraz Zakłady Azotowe Kędzierzyn. Te ostatnie poinformowały tymczasem, że do utrzymania większości procesów technologicznych na minimalnym poziomie potrzeba gazu w ilości 60 proc. wielkości zamówienia.