Za złoto płacono wczoraj 1009,40 dol. To oznacza, że kruszec ten zdrożał o 14 procent i był najdroższy od półtora roku. Do pobicia rekordu wszech czasów (1033,90 dol. za uncję) pozostało mu zaledwie 24,5 dol. Zdarzało się już, że takie różnice złoto pokonywało w czasach hossy w ciągu kilku godzin.
Obok słabego dolara obaw przed inflacją na wywindowanie ceny złota ponad psychologiczną granicę tysiąc dolarów za uncję sprzyjała też fala monsunowych deszczy w Indiach, które dobrze wróżą zbiorom, a więc i popytowi na złoto na tym największym rynku jubilerskim świata. Nie brakuje analityków, którzy twierdzą, że na świecie jest wiele niepewności i ceny żółtego metalu mogą w ciągu kilkunastu miesięcy sięgnąć nawet 2 tys. dol.
Na razie natomiast wiadomo, że przy cięciach stóp podczas kryzysu, na co zdecydowały się wszystkie banki centralne na świecie, znacznie wyższe zyski można osiągnąć, kupując złoto, niż chociażby obligacje państwowe.
Złoto chroni także przed inflacją oraz uniezależnia inwestycję od wahań kursów dolarowych. – Nie widzę w najbliższym czasie żadnych przesłanek, które wskazywałyby na wzrost kursu dolara, w takiej sytuacji złoto jest znacznie lepszą alternatywą – uważa Bernard Sin, szef dilerów zajmujących się handlem złotem w genewskim MKS Finance SA. Jego zdaniem wszystkie środki, jakie zostały „rzucone” dla wsparcia wyjścia z kryzysu, rzeczywiście zmniejszyły ryzyko inwestycyjne, tyle że ożywienie zazwyczaj wiąże się ze wzrostem inflacji. Przyszedł czas na kupowanie złota, bo inflacja może się pojawić dosłownie z dnia na dzień – mówi Sin. Jak ocenia, następną granicą oporu jest 1040 dol. za uncję, a jej przebicie wcale nie powinno być trudne.
Zgadza się z nim Hwang Il Doo, szef dilerów KEB Futures Co. w Seulu. Jego zdaniem wzrost cen do 1100 dol. za uncję jeszcze przed końcem roku to sprawa przesądzona. – Analiza techniczna wskazuje na dalszy wzrost cen – wtóruje mu Phil Roberts z Barclays Capital. I też wymienia cenę 1100 dol. za uncję jako łatwą do osiągnięcia jeszcze w tym roku.