Reklama
Rozwiń
Reklama

AF447: majstrowanie w raporcie BEA

Zalecenie BEA w sprawie sygnału o przeciągnięciu przewidziane w niemal ostatecznym raporcie usunięto na 48 godzin przed publikacją — podał w środę dziennik „La Tribune"

Publikacja: 03.08.2011 19:32

Polemika o przyczynach katastrofy samolotu Air France z Rio de Janeiro do Paryża, lot AF447, nie zakończy się szybko. Pojawiły się bowiem niedomówienia o trzecim raporcie francuskiego urzędu BEA, opublikowanego w miniony piątek (29 lipca), który wskazywał na odpowiedzialność pilotów samolotu Airbus A330-200.

Według kilku różnych źródeł, nie opublikowano zalecenia w sprawie sygnału alarmowego wskazującego na przeciągnięcie, czyli utratę siły nośnej przez samolot. Takie zalecenie znajdowało się na 48 godzin przed publikacją niemal ostatecznego raportu. Umieszczono je w raporcie zgodnie z zasadą ostrożności i dotyczyło podjęcia niezwłocznie pracy analitycznej i zmiany logiki funkcjonowania tych sygnałów.

Biuro BEA zapytane przez dziennik odpowiedziało, że „nie musi komentować różnych etapów, które prowadzą albo nie prowadzą do proponowania danego zalecenia". Wiadomo jednak, że niektórym pracownikom tego biura nie spodobało się takie potraktowanie problemu i zagrozili nawet dymisją.

Po nagłośnieniu sprawy przez francuskie media BEA przyznało, że usunęło to zalecenie, bo wyjaśnianie całej kwestii nie wyglądało na całościowe. Osoba reprezentująca BEA dodała, że kwestię tę zbada grupa robocza przed opublikowaniem ostatecznego raportu w tym roku.

Organizacja rodzin ofiar oświadczyła że usunięcie tego zalecenia podważyło wiarygodność całego śledztwa i zażądała natychmiastowej publikacji go.

Reklama
Reklama

Według informatorów „La Tribune", Air France wystosowała do Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego EASA z siedzibą w Kolonii pismo, z żądaniem szybkiego zbadania tej sprawy. Przewoźnik potwierdził dziennikowi, że 1 sierpnia zwrócił się do EASA w sprawie wadliwego działania sygnału alarmującego o przeciągnięciu. Sygnał składa się z syntetycznego głosu wołającego: " „stall, stall" (przeciągnięcie) i z czerwonego światełka migającego w panelu przyrządów.

Piloci o systemie alarmowym

Dla pilotów Air France wadliwe działanie sygnału odegrało istotną rolę, bo „częste włączanie się i niespodziewane, mylące wyłączanie się, będące zaprzeczeniem położenia samolotu, przyczyniło się w dużym stopniu do utrudnienia załodze oceny sytuacji" — oświadczył przewoźnik reagując na publikację raportu BEA.

Francuscy piloci z organizacji związkowej SNPL zawiesili współpracę z BEA w postępowaniu wyjaśniającym, bo biuro zignorowało problem sygnału alarmowego o przeciągnięciu i uwypukliło błędy pilotów. Na decyzję SNPL wpłynęło usunięcie z raportu BEA zalecenia o systemie alarmowania o przeciągnięciu w samolotach A330.

Z danych czarnych skrzynek wynika, że piloci nie potrafili ustalić z przyrządów pokładowych, czy samolot zyskuje wysokość czy ją traci, ani razu nie rozmawiali też o sygnałach alarmujących o przeciągnięciu.

W nocy 1 czerwca 2009 sygnał alarmowy włączał się jedenaście razy na dwie do ośmiu sekund a jeden nawet przez 54 sekundy, podczas 4 minut spadania maszyny z wysokości 38 tys. stóp (samolot spadł do Atlantyku z prędkością 200 km/h). Sygnał rozlegał się dłużej, gdy załoga starała się przywrócić normalne położenie samolotu.

Piloci z SNPL skarżyli się na „pułapkę" sygnału alarmowego, którego funkcjonowanie tak zaprojektowano, że komputery pokładowe przestają wskazywać przeciągnięcie, gdy prędkość spada poniżej 60 węzłów (111,12 km/h), znacznie poniżej normalnej, bo uznano, że samolot nie może lecieć tak wolno

Reklama
Reklama

Alarm uruchamia się, gdy prędkość przekracza ten pułap, czyli działa odwrotnie od tego, czego oczekują prowadzący samolot.

Winien człowek czy samolot?

Tak więc za każdym razem, gdy pilot AF447 wykonywał dobry manewr pikowania i gdy samolot przekraczał próg 60 węzłów, sygnał alarmowy włączał się dając mu do zrozumienia, że wykonał zły ruch. Obaj piloci nie rozumieli więc absolutnie, co naprawdę dzieje się z maszyną. Tak można wyjaśnić, dlaczego zachowania załogi lotu Rio-Paryż nie mogli zrozumieć ich koledzy.

Zdaniem pilotów z SNPL system alarmowy wprowadził załogę w błąd. Złożyły się na to awaria czujników prędkości i wyłączenie autopilota, a dodatkowo awaria systemów mających chronić przed przeciągnięciem stworzyła całkiem nową sytuację, której producent samolotu nie przewidział i nie zamierzał szkolić załóg.

- Nie można więc mówić o błędzie człowieka. Jest zawężeniem twierdzenie, że była to pomyłka pilotów — stwierdził główny pilot Air France, Eric Schramm i dodał, że załoga mogła pomyśleć, że lecą za szybko, stąd wykonywali takie manewry drążkiem sterowniczym.

Airbus odmówił komentarza, ale przedstawiciele producenta twierdzą, że próg 60 węzłów jest znacznie mniejszy od jakiejkolwiek prędkości, z jaką może latać tak duży odrzutowiec. Także piloci testowi nie latali tak wolno. Firma  z Tuluzy twierdzi jednak, że jej samoloty są bezpieczne, a cały sektor transportu skorzysta z  wniosków po katastrofie .

Kwestia odpowiedzialności ma ogromne znaczenie, bo przewoźnika i producenta czeka we Francji postępowanie karne, a rodziny  ofiar przygotowują pozwy po obu stronach Atlantyku.

Biznes
90 mld euro dla Ukrainy, droższy prąd i miliardowy kontrakt ICEYE
Biznes
„Buy European”, czyli… jak nie dać Amerykanom zarobić na rosyjskiej wojnie
Biznes
Geopolityka, gospodarka, technologie - prognozy Rzeczpospolitej na 2026
Biznes
Agnieszka Gajewska nową prezeską PwC w Europie Środkowo-Wschodniej
Biznes
Chińskie auta „widzą i słyszą” wszystko. A Europa jest ślepa
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama