Tam pojawiają się wyjątkowo eleganccy zwiedzający pary dojrzałych eleganckich pań i panów, Arabowie w tradycyjnych strojach. Mimo,że najczęściej reprezentują gigantyczne fortuny ,jeśli mają w ogóle obstawę, to jest ona wyjątkowo dyskretna.
Mówią cicho, zachowują się z klasą i patrzą na motoryzacyjne cacka, z których wszystkie produkowane są na miarę. Gospodarze stoisk wtedy najczęściej oddzielają publiczność grubymi jedwabnymi sznurami.
Te super luksusowe auta najczęściej należą do wielkich grup motoryzacyjnych, wyjątkowo do niezależnych producentów. Do niektórych z nich jak chociażby Ferrari, które rocznie nie produkuje więcej, niż 7,5 tys. sztuk Maserati, przyciągającego grillem do złudzenia przypominającym paszczę rekina, czy Astona Martina podczas trwającego do 23 września salonu samochodowego we Frankfurcie nawet można na chwilę rozsiąść się i pomarzyć. Położyć ręce na kierownicy i poczuć chwilę odprężenia. Potem nawet może się, przy dobrych znajomościach trafić jeszcze kieliszek dobrego szampana na zapleczu.Te auta kosztują najczęściej od 300-400 tys euro w górę. Tak naprawdę jednak nigdy nie wiadomo ile zapłacił klient, bo znana jest jedynie cena katalogowa.
Większość z tych pojazdów wcześniej czy później kończy w garażach kolekcjonerów. Przy tym ten segment rynku nie cierpi podczas ekonomicznego spowolnienia, ba nawet recesji. Jeśli klient pojawia się u producenta po raz pierwszy i na przykład nie jeździł jeszcze takim autem, przechodzi miesięczne doszkalanie.
Tegoroczna superluksusowa oferta we Frankfurcie nie była ogromna, ale nie można jej było nie zauważyć. Zaczynając od Bugatti z katalogową ceną 2,2 mln euro. Model nazywa się Veyron L'Or Blanc, wykończony porcelaną. Auto zadebiutowało na paradzie próżności Pebble Beach Concours d'Elegance. Kupić go nie można, bo już zostało sprzedane, a właściciel, którego personaliów oczywiście nigdy nie poznamy zgodził się pokazać swoje cacko we Frankfurcie.