Rz: Na rynku europejskim mieliśmy już wzrost sprzedaży, teraz wróciły spadki. Jakim wynikiem, pana zdaniem, zakończy się ten rok?
Alan Rushforth
: Obawiam się wyhamowania wzrostu przez kilka następnych miesięcy. Wątpliwy stał się powrót wzrostu gospodarczego, społeczeństwa się starzeją, pojawiło się ryzyko deflacji, bezrobocie jest wysokie i nawet niemiecka gospodarka może wyraźnie zwolnić, właściwie już tak się dzieje, a może być jeszcze gorzej z powodu kryzysu na Ukrainie. Nie ma więc znaczenia, z której strony przyglądamy się naszemu kontynentowi – sprawy nie wyglądają dobrze.
Jeśli jednak jest się europejskim producentem aut wykorzystującym 60 proc. dostępnych mocy, nie ma innego wyjścia niż inwestowanie. Auta sprzedaje się wtedy z marginalnym zyskiem, żeby tylko zrównoważyć koszty bazowe. Hyundai wykorzystuje moce w pełni, nasza marża zysku sięga 9,3 proc. Musimy więc poważnie się zastanowić, gdzie warto lokować pieniądze.
Na szczęście nasz biznes jest długoterminowy – w ciągu siedmiu lat, od 2011 do 2017 r., zaplanowaliśmy 22 nowe modele; wszystko idzie zgodnie z planem i szczerze mówiąc, przez kolejne cztery lata powinienem spać spokojnie. Intensywnie inwestujemy w marketing, żeby umocnić postrzeganie marki, a wzrost organiczny pozostał niezakłócony. Ale nie mogę już liczyć, że nadal będzie działał efekt nowości, muszę więc inwestować w lojalność klientów i skłaniać ich, by kupowali kolejne modele. Dzisiaj 70 proc. hyundaiów jeżdżących po Europie ma ok. siedmiu lat, muszę więc przekonać ich właścicieli, żeby kupili kolejny model naszej marki. A rynek nas cały czas pogania. Nawet nie zdążyliśmy stworzyć działu relacji konsumenckich z prawdziwego zdarzenia i tutaj tkwi szansa na nasz szybki wzrost w przyszłości.