– To może być szok, który jest jednak potrzebny, by przekonać się, że można inaczej spojrzeć na różne sprawy i wyciągać inne wnioski. Przecież nie o to chodzi, żeby po prostu mieć 33 proc. kobiet w zarządzie. Chodzi właśnie o to inne spojrzenie na biznes i na świat – podkreślała Henryka Bochniarz, wspominając, że wielokrotnie, jako jedyna kobieta w radach nadzorczych czy różnych gremiach biznesowych, obserwowała, jakim wyzwaniem była zmiana ustalonego już „męskiego” kodu kulturowego.
Teraz zmiana czeka sporo spółek z GPW i – jak zaznaczała Marzena Draganiak – bardzo ważne jest, by nikt nie poczuł się wykluczony albo dyskredytowany. Według niej w dyskusjach o Women on Boards zbyt rzadko podkreśla się korzyści i pozytywny wpływ zwiększenia udziału kobiet we władzach firm. Częściej mówi się o parytetach, co może prowadzić do konfrontacji i poczucia dyskryminowania mężczyzn, podczas gdy nadal najważniejsze są kompetencje menedżerów. Dlatego też warto zachęcać akcjonariuszy spółek do zaangażowania się w proces zmian, pokazując im zalety większej różnorodności
Potrzebna edukacja
– Jeżeli wprowadzimy tę ustawę bez elementów edukacyjnych, to wielu mężczyzn odbierze ją jako zapowiedź, że będą dyskryminowani względem kobiet – ostrzegała Agnieszka Kulikowska. Jej zdaniem wdrożeniu Women on Boards powinien towarzyszyć pakiet informacyjny, który przedstawi powody tych regulacji i potwierdzone w badaniach korzyści z różnorodności, przypominając też bariery, które ograniczają karierę kobiet. W tym barierę wynikającą z ich większego obciążenia obowiązkami domowymi, a także ze stereotypów. O ile na przykład mężczyzna z dwójką dzieci może liczyć na premię za ojcostwo, gdyż jest uważany za stateczną, stabilną osobę, domniemanego głównego żywiciela rodziny i dobrego kandydata do awansu, sytuacja jest zupełnie inna w przypadku kobiety z dwójkę dzieci. Ją dotyka kara za macierzyństwo, bo dominuje przekonanie, że będzie mniej zaangażowana i mniej dyspozycyjna.
Henryka Bochniarz zwracała też uwagę na stereotyp dotyczący kompetencji – nieraz słyszała od prezesów firm, że owszem, są za zwiększeniem udziału kobiet w zarządach, ale główny kryterium wyboru menedżerów powinny być kompetencje. – Czyli z założenia mężczyzna, który się zgłasza do zarządu, jest kompetentny, a kobieta musi swoje kompetencje udowodnić – zżymała się przewodnicząca Rady Głównej Konfederacji Lewiatan. Jak podkreślała, nikt, komu zależy na bardziej różnorodnym społeczeństwie, nie chce, by wpuszczać do rządu, parlamentu czy firm niekompetentne osoby. Byłaby to samobójcza akcja. – Doskonale wiemy, że kobiety stanowiące 33 proc. we władzach spółek będą musiały być bardziej profesjonalne i bardziej kompetentne niż pozostali panowie, bo zderzą się z tym stereotypem – mówiła Henryka Bochniarz.
Agnieszka Maciuk-Grochowska bardziej obawia się odwrotnej sytuacji; że to same kobiety mogą się sabotować, zastanawiając się, czy ich powołanie do władz spółki nie jest głównie efektem regulacji, a nie ich kompetencji. Tym bardziej że większość kobiet sama podwyższa sobie poprzeczkę, aplikując dopiero wtedy, gdy spełnią 100 proc., a nawet 120 proc. oczekiwań na danym stanowisku. – Mężczyźni często aplikują, kiedy spełniają 60 proc. kryteriów. Kobiety częściej czekają, aż ktoś dostrzeże ich pracę – mówiła Agnieszka Kulikowska, apelując do liderów, by rozmawiali o awansie również z osobami, które są bardzo dobre i merytoryczne, ale nie są najgłośniejsze w pokoju.