Dolina Krzemowa nad Sprewą

Berlin stał się europejskim ośrodkiem high–tech i start–upów. Mechanizmy tego rozwoju mogą być przykładem także dla Polski.

Aktualizacja: 05.11.2016 15:24 Publikacja: 05.11.2016 14:14

Dolina Krzemowa nad Sprewą

Foto: Bloomberg

Gdyby nie widoczny z okien niesławny pas śmierci, obiekt o nazwie Factory sprawiałby wrażenie kampusu firmy z Doliny Krzemowej. W XIX w. ten magazyn o powierzchni 12 tys. mkw. pełnił funkcję browaru. W XX w. przekształcił się w schron przeciwlotniczy, by następnie pogrążyć się w cieniu muru berlińskiego. Strażnicy graniczni ze wschodniej części Berlina bez oporów strzelali tutaj do każdego, kto próbował przedostać się przez granicę – stąd teren niegdyś oddzielający Berlin Wschodni od Zachodniego zyskał ponurą nazwę pasa śmierci. Ale historia toczy się dalej i dziś ta zmodernizowana przestrzeń jest przystanią dla wielu firm z branży technologicznej – m.in. dla Ubera oraz Twittera. Mieści się tutaj również siedziba serwisu streamingowego SoundCloud.

Wewnątrz Factory znajdziemy wszystkie elementy charakterystyczne dla ośrodków dużych firm z Silicon Valley. Są specjalne pokoje do ucinania drzemki, hulajnogi, stacje druku 3D. Wszędzie pełno milenialsów w słuchawkach, pochylonych nad swoimi MacBookami lub kręcących się po salach, których ściany ozdabiają zawieszone gitary oraz półki z poradnikami dla start–upowców.

W sumie z tutejszych biur korzysta 700 osób. Poza pełnoetatowymi pracownikami wielu wolnych strzelców płaci 50 euro miesięcznie za dostęp do obiektu. – To taki klub towarzyski dla start–upów – podsumowuje 30–letni współzałożyciel Factory Lukas Kampfmann, ubrany w T–shirt, na którym widnieją imiona Steve (jak Jobs), Elon (Musk), Bill (Gates) oraz Mark (Zuckerberg) nadrukowane czcionką Helvetica, na modłę koszulki z wizerunkiem Beatlesów. Rozmawiamy na dachu obiektu, z którego rozciąga się widok na pas śmierci. Kampfmann przyznaje, że podobieństwo do stylu Doliny Krzemowej jest zamierzone. – Podziwiamy amerykańskie filmy, kulturę, modę, muzykę – dodaje – a to jest kolejny logiczny krok.

Do Berlina zjeżdżają młodzi pracownicy branży technologicznej z całej Europy, wypełniając kawiarnie oraz odnowione postkomunistyczne budynki. Do niemieckiej stolicy przyciąga ich wizja fajnej pracy z przerwami na grę w piłkarzyki, tani wynajem oraz swobodne podejście do imprezowania. Te warunki byłyby ciężkie do podrobienia w innych miastach Europy. Kilka dni po tym, gdy Wielka Brytania zagłosowała za opuszczeniem Unii Europejskiej, jedna z niemieckich partii politycznych opłaciła samochód dostawczy, który jeździł po ulicach Londynu z billboardem „Keep calm and move to Berlin” (z ang. Zachowaj spokój i przeprowadź się do Berlina).

Jeszcze 10 lat temu w stolicy Niemiec swoje siedziby miało zaledwie kilkadziesiąt start–upów technologicznych. Obecnie jest ich 2,5 tys., a wg Investitionsbank Berlin (rządowej jednostki regionalnej ds. rozwoju ekonomicznego) branża cyfrowa oferuje dziś o 70 proc. więcej miejsc pracy niż w 2008 r.

Martin Hellwagner, 27–letni programista, przeprowadził się do Berlina z Austrii dwa lata temu. Uważa, że choć garstka niemieckich konglomeratów technologicznych starej szkoły, takich jak Siemens czy SAP, pozostaje najbardziej rozpoznawalna na tym rynku, to jednak już nie te firmy są najatrakcyjniejsze dla aspirujących deweloperów oprogramowania czy sprzętu. – Bardzo chciałem pracować w start–upie – mówi Hellwagner, który spędza 60 godzin tygodniowo, opracowując Uberchord, aplikację do nauki gry na gitarze. – Masz wtedy więcej odpowiedzialności. To nie jest zwykła praca od 9 do 17. Wiele zależy od ciebie, twoje zdanie się liczy – tłumaczy.

Wg danych Ernst & Young w ubiegłym roku berlińskie start–upy pozyskały od funduszy VC kapitał w łącznej wysokości 2,4 mld dol. To lepszy wynik niż analogiczna kwota zdobyta przez start–upy w Londynie, Paryżu czy Sztokholmie (choć stanowi zaledwie 9 proc. wyniku start–upów z kalifornijskiej Doliny Krzemowej). Wśród niemieckich firm otrzymujących wsparcie inwestorów są m.in. Number26 (bank internetowy), EyeEm (start–up bazujący na sztucznej inteligencji, szkolący komputery tak, by identyfikowały dobrej jakości zdjęcia dla wydawców) czy ResearchGate (portal społecznościowy dla naukowców wspierany przez Billa Gatesa). Zamiast podejmowania etatowej pracy w standardowym wymiarze godzin absolwenci pobliskich uniwersytetów zakładają takie firmy jak np. Coolar, która produkuje lodówki do przechowywania szczepionek zasilane parą z podgrzanej wody (a nie elektrycznością).

– Ludzie, którzy tutaj przybywają, są niesamowici – mówi Ramzi Rizk, współzałożyciel EyeEm, odpowiedzialny w firmie za technologię. – Spotykasz osoby z niezwykłym doświadczeniem w budowaniu firm od podstaw.

Christophe Maire, inwestor zasiadający w zarządzie SoundCloud oraz działający w innych berlińskich firmach, uważa, że nowa fala przybyszów bardzo się różni od głodujących artystów, którzy byli charakterystycznym elementem Berlina w pierwszych latach po zakończeniu zimnej wojny. Obie grupy przyciągnął jednak niski koszt życia (przynajmniej w porównaniu z Londynem czy San Francisco), a? imprezowy styl miasta okazał się dla fascynatów technologii dodatkowym atutem. – Najpierw pojawili się artyści, następnie DJ–e, a po nich przedsiębiorcy – mówi.

Niemiecki rząd zdecydował się na wspieranie funduszy VC oraz oferuje tanie kredyty udzielane za pośrednictwem państwowego banku. Federalne Ministerstwo Finansów podaje, że w zanadrzu ma 10 mld euro z przeznaczeniem na dotacje dla młodych spółek. – W interesie rządu leży promowanie firm z branży venture capital oraz start–upów – tłumaczyła latem dziennikarzom Friederike von Tiesenhausen, rzeczniczka Ministerstwa Finansów.

Niezależnie od rozwoju berlińskiej sceny high–tech na razie wielkie firmy technologiczne z USA czy Chin przyćmiewają te z siedzibą w Factory (czy gdziekolwiek indziej w Berlinie). Mimo że lokalne inwestycje rosną, rynek tutejszych inwestorów i przedsiębiorców odnoszących duże sukcesy jest wciąż stosunkowo mały. Ostatni najgłośniejszy berliński hit internetowy na razie wyraźnie zbladł – znany inkubator start–upów Rocket Internet stracił połowę swojej wartości od momentu wejścia na giełdę w 2014 r.

Dopiero niedawno pomysł stworzenia firmy zajmującej się technologią zaczął jawić się młodym Niemcom jako dobra alternatywa dla zwykłego, bezpiecznego etatu. Jonas Drüppel, założyciel aplikacji Dubmash (pozwala podkładać różne głosy do klipów tworzonych przez użytkowników) uważa, że Berlin właśnie zaczyna rozumieć, w jaki sposób wspierać i dopingować rodzimą społeczność start–upów. – Mamy niezwykle utalentowanych ludzi, lecz nie jest ich znowu aż tak wielu – mówi. Drüppel jest jednym z tych berlińskich start–upowców, którzy rozważają jednak przeprowadzkę do USA, gdzie można znaleźć więcej utalentowanych pracowników oraz lepszy dostęp do finansowania.

Tymczasem – jak twierdzą inwestorzy – aby berlińska branża technologiczna rozwijała się w długim terminie, te firmy, które odniosły sukces, muszą pozostać na lokalnym rynku. Przynajmniej do chwili aż wejdą na giełdę lub sprzedadzą swoje udziały. Chodzi o to, by na miejscu powstawała grupa doświadczonych i bogatych osób, skłonnych do inwestowania w mniejsze start–upy. – Potrzebni są ludzie, którzy już odnieśli sukces i którzy są skłonni zainwestować swój czas, doświadczenie oraz pieniądze w ten ekosystem – uważa Albert Wenger, partner w nowojorskiej firmie Union Square Ventures, która inwestowała w Twittera oraz SoundCloud. – Berlin właśnie zaczyna wchodzić w ten cykl.

A przynajmniej – ma sprzyjający temu klimat. W połowie lipca w siedzibie byłej wschodnioniemieckiej propagandowej stacji radiowej odbyła się piąta coroczna konferencja Tech Open Air. Od podobnych wydarzeń branżowych w Stanach odróżniała ją tylko nieco większa ilość spożywanego piwa. Bilet kosztował 400 euro. Goście popijali, przygrywał zespół bluesowy, były wykłady o sztucznej inteligencji i wirtualnej rzeczywistości, sesje treningowe dla założycieli start–upów, a nawet warsztaty pt. „The Art of Hugging” (z ang. Sztuka przytulania). Wśród wielu uczestników poszukujących tu inwestora i kontaktów było m.in. dwóch aspirujących przedsiębiorców w T-shirtach promujących aplikację, która oferuje parom codziennie nowe pomysły na urozmaicenie życia w sypialni.

Równie dobrze mógłby to być odcinek serialu HBO pt. „Dolina Krzemowa”. Tylko pobliski pas śmierci przypominał, że Berlin nie zawsze był taki fajny.

 

Gdyby nie widoczny z okien niesławny pas śmierci, obiekt o nazwie Factory sprawiałby wrażenie kampusu firmy z Doliny Krzemowej. W XIX w. ten magazyn o powierzchni 12 tys. mkw. pełnił funkcję browaru. W XX w. przekształcił się w schron przeciwlotniczy, by następnie pogrążyć się w cieniu muru berlińskiego. Strażnicy graniczni ze wschodniej części Berlina bez oporów strzelali tutaj do każdego, kto próbował przedostać się przez granicę – stąd teren niegdyś oddzielający Berlin Wschodni od Zachodniego zyskał ponurą nazwę pasa śmierci. Ale historia toczy się dalej i dziś ta zmodernizowana przestrzeń jest przystanią dla wielu firm z branży technologicznej – m.in. dla Ubera oraz Twittera. Mieści się tutaj również siedziba serwisu streamingowego SoundCloud.

Pozostało 91% artykułu
Biznes
Ministerstwo obrony wyda ponad 100 mln euro na modernizację samolotów transportowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Biznes
CD Projekt odsłania karty. Wiemy, o czym będzie czwarty „Wiedźmin”
Biznes
Jest porozumienie płacowe w Poczcie Polskiej. Pracownicy dostaną podwyżki
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Rok nowego rządu – sukcesy i porażki w ocenie biznesu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Biznes
Umowa na polsko-koreańską fabrykę amunicji rakietowej do końca lipca