W ubiegłym roku wpływy ze sprzedaży płyt utrzymały się na poziomie z roku 2008, wzrost był kosmetyczny, o 0,5 proc. Liczone hurtowo wpływy wyniosły 246 mln zł, do tego trzeba jednak doliczyć marże sklepowe i VAT, co daje ok. 400 mln zł. Dodatkowe 20 – 30 mln zł wydaliśmy na muzykę cyfrową, więc łącznie cały rynek szacuje się w granicach 420 – 430 mln zł.
– To dobre wyniki, pokazują, że w Polsce rynek muzyki jest stabilny mówi „Rz” Piotr Kabaj, prezes EMI Music Polska.
Z danych firmy wynika, że najchętniej kupujemy albumy zagranicznych artystów, które zapewniły połowę wpływów ze sprzedaży płyt CD.
Miały w tym swój udział kolekcje wydawnicze sprzedawane przez wydawców (jak kolekcja płyt z muzyką zespołu Queen Agory czy jazzowa kolekcja wydawcy „Polityki” Blue Note Records), ale też losowe wydarzenia, jak śmierć Michaela Jacksona, która spowodowała renesans zainteresowania jego twórczością. Jedną czwartą wpływów ze sprzedanych albumów zapewniła muzyka polskich artystów (tu rekordzistą jest album Andrzeja „Piaska” Piasecznego i Seweryna Krajewskiego), 19 proc. – składanki muzyczne, a 11 proc. – muzyka klasyczna (tu także swoje znaczenie miała operowa kolekcja Agory).
Bolączką branży jest to, że bardzo powoli rosną w Polsce wpływy ze sprzedaży muzyki cyfrowej. – Ludzie raczej niechętnie ją kupują, piosenka sprzedaje się dobrze w sieci, kiedy staje się hitem. Rośnie pokolenie, które w ogóle nie zwykło płacić za muzykę, z której korzysta – mówi Kabaj.