Radość była krótka, bo nastała gorsza rzeczywistość, spowodowana wyższymi cenami ropy, odmianami grypy i kryzysem gospodarczym. Dziś szefowie linii modlą się, aby po udaremnionej próbie zamachu w samolocie lecącym z Amsterdamu do Detroit, nie stało się nic gorszego. Inaczej czekają ich odpływ klientów i bankructwa.
Latanie przestało być przyjemnością i nigdy nią już nie będzie. Przeciwnie, będzie coraz większym koszmarem. Po zamachach rozrosła się lista przedmiotów zakazanych na pokładzie, obejmując m.in. pilniki do paznokci i wszelkiego typu ostrza. W samolotach pojawili się pilnujący bezpieczeństwa podniebni szeryfowie. Po udaremnionej próbie ataku tzw. shoe bombera w grudniu 2001 r. pasażerowie zaczęli przechodzić przez bramki bezpieczeństwa bez butów.
W 2006 r. udaremniono próbę zamachu za pomocą bomby w płynie. Od tego czasu obowiązuje zakaz wnoszenia w bagażu podręcznym więcej niż 100 ml płynu lub żelu.
Będzie jeszcze gorzej. Obowiązek stawienia się wcześniej do odprawy. Być może całkowity zakaz posiadania bagażu podręcznego czy zakaz wstawania z miejsca na godzinę przed lądowaniem. Powraca temat wprowadzenia skanerów prześwietlających ciało w kontekście poszanowania godności i intymności człowieka.
Czy ze względu na te trudności czeka nas zmasowany odwrót od latania? Nie. Zwłaszcza że jak na razie problem dotyczy połączeń między kontynentem europejskim a stojącymi na czele antyterrorystycznej krucjaty Stanami Zjednoczonymi, tutaj zaś sensownej alternatywy dla podróży lotniczej nie ma.