W minionym roku szefowie spółek na GPW mogli być nieco bardziej pewni swych posad – tylko w co szóstej z nich doszło do zmiany na najwyższym stanowisku. To znacznie mniej niż w 2011 r., gdy na taki krok zdecydowała się jedna piąta giełdowych firm.
Innego zdania są pewnie byli już prezesi Bogdanki, Enei, PBG, Ciechu, Boryszewa, Bomi czy Delko. Znaleźli się oni w grupie 82 top menedżerów odwołanych w zeszłym roku ze swych stanowisk – aż tylu, gdyż w kilku spółkach przeprowadzono w ciągu roku dwie, a czasem nawet – jak w IG Group – trzy zmiany. Część z odwołanych liczyła się jednak z takim rozwojem sytuacji, gdyż pełniła obowiązki prezesa tymczasowo, do czasu wyboru ostatecznego kandydata.
Dużo mniej stabilnym miejscem pracy dla top menedżerów okazały się w zeszłym roku państwowe przedsiębiorstwa i spółki ze znaczącym udziałem Skarbu Państwa. Jak wynika z obliczeń „Rz", aż w dziesięciu z 45 państwowych firm, które znalazły się na naszej Liście 500, zmieniono w zeszłym roku prezesa. Nowego szefa zyskały m.in.: największy polski koncern zbrojeniowy Bumar, Centrala Farmaceutyczna Cefarm, Polski Cukier, Totalizator Sportowy, PKP PLK.
Andrzej Nartowski, prezes Polskiego Instytutu Dyrektorów, twierdzi, że stanowiska we władzach polskich spółek nie są zbyt pewne, a w państwowych firmach jest jeszcze mniej stabilnie, choć kolejne ekipy deklarują plany odpolitycznienia zarządów i rad nadzorczych.
Łowcy menedżerskich głów przyznają, że polityczna aura odstrasza część kandydatów do stanowisk we władzach państwowych firm. Zwłaszcza po tak spektakularnych akcjach jak grudniowe odwołanie prezesa LOT będące jedną z najgłośniejszych dymisji szefa firmy w 2012 roku.