Liczący ponad 60 km odcinek Nowe Marzy – Toruń ma być, zgodnie z decyzją Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, budowany przez firmę Gdańsk Transport Company, z którą kilka lat temu rząd podpisał umowę koncesyjną na cały fragment autostrady Gdańsk – Toruń. Minister transportu Jerzy Polaczek odebrał GTC drugi odcinek uznając, że państwo zbuduje taniej. I przegrał w sądzie.
Rząd nie daje jednak za wygraną i mimo porażki w pierwszej instancji dalej chce wybudować trasę we własnym zakresie. Taka decyzja może podnieść koszt budowy jednego kilometra drogi nawet do ok. 16 mln euro. Jeszcze w marcu 2006 roku GTC chciała budować drogę za 7,4 mln euro za kilometr, rząd wówczas deklarował, że zrobi to za ok. 6 mln euro za km. Obecnie cena rynkowa wzrosła do ok. 10 mln euro za km. Do niej należy doliczyć ewentualne odszkodowanie dla GTC – od 30 do 300 mln euro – za odebranie jej koncesji. W ostatecznym rozrachunku może się okazać, że awantura o A1, zamiast przynieść oszczędności, poważnie nadweręży budżet państwa.
Generalna Dyrekcja ogłosiła właśnie przetarg na wybór firmy, która zrealizuje prace. Chętni mogą zgłaszać oferty do 15 listopada. – W ciągu kilku miesięcy wybierzemy wykonawcę – mówi Andrzej Maciejewski, rzecznik GDDKiA. Prace budowlane mają się rozpocząć na przełomie I i II kwartału 2008 roku, kierowcy powinni pojechać tą trasą w 2010 roku.
Wątpliwe jednak, czy tego terminu uda się dotrzymać. By tak się nie stało, dba sama GTC. We wrześniu rząd otrzymał decyzję środowiskową – dokument niezbędny m.in. do wystąpienia o pozwolenie na budowę drogi. – Zaskarżyliśmy ją w zeszłym tygodniu – wyjaśnia Aleksander Kozłowski, członek rady nadzorczej GTC.
Co ciekawe, minister transportu Jerzy Polaczek zapraszał do udziału w przetargu firmę Gdańsk Transport Company. – Nawet gdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy w przetargu wystartować – mówi Aleksander Kozłowski. Jak wyjaśnia, Gdańsk Transport Company jest spółką celową powołaną do budowy i zarządzania konkretnym fragmentem A1 i nie może uczestniczyć w innych przetargach. Takie ograniczenia nakładają na nią statut i umowa koncesyjna.