Wczoraj, jak co roku, w śnieżnej zamieci zainaugurowano w Detroit w stanie Michigan najważniejsze, bo pierwsze, targi samochodowe 2009. Jak zwykle będą rekordowe. W tym roku będzie najmniej premier w historii, a liczba dziennikarzy, którzy tu przyjechali, jest największa z dotychczasowych.
[srodtytul]Okrojone widowisko[/srodtytul]
Jeszcze tydzień temu mówiono o 50 premierach. Wczoraj było wiadomo, że będzie ich tylko 20. Producenci aut wyraźnie wydają mniej pieniędzy na marketing oraz oprawę całej imprezy. Ostrożniej niż dotychczas liczą koszty wystawy i porównują je z korzyściami okazania jakiegoś konkretnego modelu. W tym roku kilku liczących się producentów w ogóle zrezygnowało z udziału w imprezie. Postąpili tak m.in.: Porsche, Ferrari, Landrover, Rolls-Royce, Mitsubishi, Infiniti, Suzuki i Nissan. Ten ostatni nie zgodził się nawet na firmowanie stoiska sfinansowanego przez dilerów tej marki w USA. Honda jest obecna w Detroit, ale odwołała swoją konferencję prasową, a prezes Toyoty, jeden z najbardziej obleganych tutaj zwykle szefów koncernów, odwołał przyjazd. I nic dziwnego. W Detroit zazwyczaj mówi się o sukcesach i rosnącym udziale w rynku, a o te coraz trudniej.
Chrysler, na którego premiery zawsze czekano z niecierpliwością, odwołał nawet swoje przyjęcie, tradycyjnie już urządzane w remizie strażackiej. A jeszcze rok temu przy okazji debiutu dodge’a rama Chrysler urządził amerykańskie rodeo z prawdziwymi kowbojami, a prezesi z Robertem Nardellim nalewali gościom drinki. Teraz robią wszystko, aby ich unikać, bo dobrych wiadomości jak na lekarstwo albo i mniej.
– To wyjątkowo trudny czas dla Detroit i każdy musi dokładnie oglądać wydawane dolary – tłumaczył w BBC Tom Purves, prezes Rolls-Royce Motor Cars i były przedstawiciel w USA BMW.