Zamach na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza wywołał dyskusję o bezpieczeństwie na dużych imprezach i imprezach masowych. Czy osoby biorące w nich udział mogą się czuć bezpiecznie?
Fikcja bezpieczeństwa
Prezesi firm ochrony przyznają, że od lat zabezpieczenie publicznych zgromadzeń, uroczystości czy plenerowych wydarzeń, zwłaszcza takich, które nie mają statusu imprez masowych, obwarowanych specjalną ustawą, to w kraju czysta fikcja. Zakończony tragicznie gdański finał WOŚP organizator – Regionalne Centrum Wolontariatu – zakwalifikował, według ustaleń mediów, jako imprezę o mniejszym znaczeniu, czyli po prostu „zajęcie drogi publicznej". W tej sytuacji to on samodzielnie wyznacza liczbę ochroniarzy i określa ich kwalifikacje wystarczające do zabezpieczenia wydarzenia.
– Takich imprez są w kraju tysiące i od lat, co do tego nie mam wątpliwości, podstawowym kryterium wyboru firmy ochrony jest najniższa cena – mówi Beniamin Krasicki, szef City Security, korporacji z krajowej czołówki branży. To ma swoje konsekwencje. – Z reguły do pilnowaniu porządku na incydentalnej imprezie zgłaszają się mniejsze, tanie spółki, wyspecjalizowane w podobnych usługach. Podstawowy atut firmy od „ochrony" imprez to zdolność do sprawnego zmobilizowania wystarczającej liczby „dusz" – przewidzianych planem ochrony – do kilkugodzinnej pracy na świeżym powietrzu. Do tego wystarczy uruchamiany naprędce bank adresowy – opisuje Krasicki.
Na posterunki ochronne trafiają więc przypadkowi ludzie – studenci czy emeryci, którzy akceptują najniższe stawki – 15–20 zł za godzinę netto. – Dobrze, gdy na wszelki wypadek menedżerowie firmy przygotują w odwodzie kilkuosobową grupę interwencyjną pracowników kwalifikowanych, których można użyć w wypadku nagłego kryzysu. W podbramkowej sytuacji wszyscy jednak – jak przypuszczam – mają świadomość, że trudno liczyć na podjęcie ryzykownej interwencji przez taką „ochronę" – opisuje szef CS.