– W ubiegłym roku rynek sprzedaży muzyki na nośnikach liczony hurtowo był wart ok. 223 mln zł, o 9 proc. mniej niż rok wcześniej. Sytuacja poprawiała się jednak w ostatnich miesiącach ubiegłego roku – mówi „Rz” Piotr Kabaj, prezes EMI Music Polska. Jak dodaje, trzeba pamiętać, że ubiegły rok to tragedia w Smoleńsku, a potem powódź. Dlatego w I kwartale 2010 roku spadek wpływów sięgał nawet 30 proc., a w I półroczu – 20 proc. – Widać więc, że druga połowa roku musiała być już lepsza, skoro całorocznie spadek wynosi 9 proc. – mówi Kabaj.
[srodtytul]Nie tylko polski problem[/srodtytul]
Jeśli do tej wielkości rynku doliczy się marże sklepowe i VAT, rynek był wart ok. 385 mln zł (w poprzednim roku było to ok. 400 mln zł). Żeby oszacować rynek w całości, do tego trzeba jeszcze dodać 18,5 – 20 mln zł z cyfrowej muzyki. – Te wpływy jednak raczej od ubiegłego roku nie wzrosły – szacuje Kabaj. Łącznie polski rynek muzyczny jest więc wart ok. 400 mln zł.
Podobnie szacuje rynek muzyki w Polsce PricewaterhouseCoopers, który w swoim raporcie o światowym rynku rozrywki polski rynek muzyki szacuje w 2010 roku na 137 mln dol., a w tym roku spodziewa się jego spadku do 133 mln dol. – W tym roku rynek spadnie o ok. 10 proc., ale w dłuższym okresie będzie na nim spokojnie – szacuje Piotr Kabaj.
Polskie spadki wypadają źle przy wynikach Słowacji (odnotowała wzrost wpływów o 15 proc.), ale całkiem dobrze, jeśli zestawi się je z wynikami dla rynku węgierskiego (- 40 proc. spadku) albo czeskiego (- 25 proc.). – Czesi po trzech latach udanej sprzedaży płyt z muzyką w kartonowych pudełkach w kioskach z prasą doszli do momentu, gdy ten rynek się już nasycił, podobnie jak to było u nas. Słowacja ma z kolei dobrą sytuację ekonomiczną i jest małym rynkiem, gdzie jedna dobrze sprzedająca się płyta może wpłynąć na cały rynek – zauważa Kabaj.