Niemiecka Lufthansa została zmuszona w poniedziałek do odwołania ponad 1700 lotów z powodu strajku naziemnych pracowników. To największe zakłócenie transportu lotniczego w Niemczech od kwietnia 2010 r., czyli od czasu wybuchu islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull. Zdaniem analityków to pokazuje siłę europejskich związków zawodowych. Szacują oni straty Lufthansy z tego tytułu na ok. 20 mln euro.
Walka o podwyżkę płac
Najbardziej ucierpiały lotniska we Frankfurcie i Monachium, ale loty tak europejskie, jak i międzykontynentalne odwoływano także ze Stuttgartu, Hanoweru, Duesseldorfu, Hamburga i Kolonii oraz Norderstedt, gdzie znajduje się centrum obsługi technicznej Lufthansy – tam strajk miał potrwać do rana we wtorek. Krócej, bo do poniedziałkowego popołudnia, była przerwa w obsłudze rejsów w Berlinie i Norymberdze.
Z Warszawy zostało odwołanych 20 lotów niemieckiego przewoźnika i wszystkie niemieckie rejsy LOT. Skandynawski SAS nie wykonał 60 połączeń, a Swiss – 13.
Związek zawodowy pracowników sektora usług Ver.di domaga się podwyżki o 5,2 proc. dla wszystkich swoich 33 tys. zatrudnionych oraz lepszych warunków dla osób szkolących się do podjęcia pracy w Lufthansie. Zarząd linii nie tylko nie chce słyszeć o jakichkolwiek podwyżkach, ale domaga się wydłużenia czasu pracy przy utrzymaniu dotychczasowych płac. Związek Ver.di zapowiada, że to dopiero początek akcji nacisku na zarząd niemieckiego przewoźnika.
Głęboka restrukturyzacja lotnictwa europejskiego powoduje, że podróże po Europie, ale nie tylko, stają się coraz bardziej niepewne. Koniec kwietnia i maj mają być szczególnie obfite w akcje protestacyjne.