Szefowie pół żartem, pół serio

Kontrowersyjne, obliczone ?na efekt wypowiedzi, spektakularne pomysły. Są prezesi, którzy dla rozgłosu – swojego i firmy – są gotowi na wszystko.

Publikacja: 11.01.2014 01:00

Szefowie pół żartem, pół serio

Foto: AFP

Do dzisiaj nie wiadomo, czy chiński biznesmen Chen Guangbiao, który w sylwestra powiedział, że chce kupić „New York Timesa", mówił to serio. Czy też raczej chodziło mu jedynie o kolejny pomysł na wypromowanie swojej firmy na światowych rynkach.

Wcześniej Chen – właściciel Jiangsu Huangpu Renewable Resources Utilization Co. Ltd, zajmującej się utylizacją śmieci oraz wyburzaniem budynków i mostów – w zatrutym smogiem Pekinie rozdawał puszki ze świeżym powietrzem, dawał ogłoszenia do „New York Timesa" o tym, że sporne wyspy nazywane przez Japończyków Senkaku, a przez Chińczyków Diaoyu od zawsze należały do jego kraju, rozdawał pieniądze biednym ludziom na Tajwanie i zapraszał na happeningi Billa Gatesa i Warrena Buffetta, informując media, że obydwaj miliarderzy przyjęli jego zaproszenie, chociaż oni sami nic o tym nie wiedzieli.

Tak samo jak i teraz kierownictwo Times Company nie wiedziało o tym, że ma zjeść kolację z Chenem 6 stycznia. O tym, że pomysł przejęcia „NYT" ani przez chwilę nie był realny, świadczy także wysokość złożonej oferty – miliard dolarów – podczas gdy dzisiaj rynkowa wycena gazety jest dwuipółkrotnie wyższa.

Teraz Chen, którego majątek jest wyceniany na 750 mln dol., bardzo chętnie fotografuje się w seledynowym garniturze w dość kontrowersyjnych pozach. Przyznaje też, że przy przejmowaniu „NYT" nie wszystko idzie teraz jak po maśle, bo prezes Arthur Sulzberger Jr powiedział, że firma nie jest na sprzedaż. Nadal jednak szuka partnera do tego przedsięwzięcia, już na rynku amerykańskim.

Niedawno wydawcę „New York Timesa" chciał kupić amerykański miliarder Donald Trump, ale spotkał się z odmową.

Chen zapowiada, że pozostanie aktywny na rynku amerykańskim, a ponieważ chce, aby o nim mówiono, wyraził właśnie gotowość zburzenia kultowego mostu w San Francisco. Jak na razie o jego wyczynach rozpisuje się prasa chińska. I może o to właśnie chodziło.

Dobrze czy źle, ?byle było głośno

Chen nie jest jedynym na świecie szefem bądź właścicielem, który dla swojej firmy jest w stanie zrobić wszystko. Także udawać (?) człowieka niepoważnego, mało wiarygodnego. Pod hasłem: „Dobrze czy źle, byle było głośno". Dołączył tym samym do prezesa irlandzkiej niskokosztowej linii lotniczej Ryanair oraz Richarda Bransona, właściciela między innymi Virgin Airways.

Prezes Ryanaira Michael O'Leary jest w stanie błaznować, obrażać pasażerów, traktować ich jak „samoładujące się cargo", oczerniać partnerów biznesowych. Opowiada o propozycjach zamontowania miejsc stojących w samolotach i wprowadzeniu opłat za toalety. Nie mówiąc już o całkiem prawdziwym, a nie w ramach promocji, nakładaniu najróżniejszych kar na klientów kupujących bilety, jeśli tylko popełnili najmniejszy błąd podczas rezerwacji bądź zapomnieli wydrukować kartę pokładową.

O'Leary chętnie daje się fotografować, robi przed kamerą głupie miny, np. udając, że połyka model samolotu swojej firmy. Wszystko po to, żeby było wiadomo, że Ryanair to linia inna niż pozostałe.

Tyle że pasażerowie w pewnym momencie powiedzieli: dość! I przez media przetoczyła się fala tekstów niekorzystnych dla Ryanaira. Nie chodziło o wizerunek, ale właśnie o fatalne traktowanie klientów, których O'Leary nazywał „głupkami".

Niemal z dnia na dzień okazało się, że zysk Ryanaira nie będzie tak wysoki, jak oczekiwano, a sam prezes z dnia na dzień stał się biedniejszy o 45 mln euro, bo tak staniał jego pakiet akcji. Pod naciskiem akcjonariuszy obiecał, że już nie będzie bez potrzeby irytował ludzi i przesiada się na „tylne siedzenie".

Rzeczywiście stonował wypowiedzi, obniżył kary i opłaty, trochę uspokoił personel pokładowy, obiecał „nowy przytulankowy Ryanair", bo – jak mówił – „Robin Hood transportu lotniczego musi zmienić wizerunek".

Prezes Ferrari Luca Cordero de Montezemolo znany jest z tego, że zatrzymuje się przy chodniku, proponując przechodniom podwózkę

Może rzeczywiście O'Leary przesiadł się na tylne siedzenie, ale ewidentnie z niego nadal zarządza. – No dobrze, zachowywałem się dotychczas jak dupek – przyznaje. I znów trafia z tym na czołówki. Bo inaczej nie potrafi.

Spektakl, jakiego biznes nie widział

Nie wiadomo, kogo promował brytyjski miliarder Richard Branson, kiedy założył się z szefem Air Asia Tonym Fernandesem o to, jaka będzie kolejność wygranych w Formule 1. Ten, który przegra, miał włączyć się do obsługi lotu firmy wygranego.

Przegrał Branson. I odegrał spektakl, jakiego światowy biznes nie widział. Zgodnie z umową przebrał się za stewardesę Air Asia, założył mini, ogolił nogi, umalował usta krwistoczerwoną szminką, oczy pomalował błękitnymi cieniami i włączył się do pracy personelu pokładowego, który tarzał się ze śmiechu.

Samolot leciał z Perth w Australii do Kuala Lumpur w Malezji, kiedy Branson podszedł z tacą do Fernandesa i specjalnie/niechcący upuścił tacę z napojami, bo Fernandes kwestionował jego kwalifikacje. Potem, już po wylądowaniu, obydwaj nawzajem oblewali się szampanem.

Czyja promocja była bardziej udana? Z pewnością Fernandesa, który jest mniej znany, a wcześniej pracował w jednej z linii Bransona. I to mimo że jego były szef nic nie stracił ze swojej wiarygodności, bez zarzutu wygłaszając komunikaty pokładowe i przekazując instrukcje bezpieczeństwa.

Nie brak przykładów innych zagranicznych firm, w których prezesi wychodzą zza biurka, żeby zrobić coś nietypowego dla promocji firmy.

Odchodzący prezes niemieckiej Lufthansy Christopher Franz bez przegranego zakładu przebrał się w mundur pracownika pokładowego i roznosił posiłki oraz napoje na pokładach samolotów swojej linii.

– Cały czas zbieramy opinie od pasażerów i we własnym zakresie, i za pośrednictwem sojuszu Star Alliance, gdzie wszystkie linie członkowskie są dokładnie monitorowane. Ale kontakt osobisty jest najlepszy – mówił „Rz".

Czy pasażerowie wierzyli, że „on to on"? – Nie wszyscy, ale kiedy przekonali się, że to prawda, otwarcie, bez żadnych zahamowań mówili, co im się się podoba, a co nie. W zwykłej ankiecie takie uwagi nigdy by nie wyszły – dodał.

Franz będzie prezesem szwajcarskiego giganta farmaceutycznego Roche. Jego stanowisko nie będzie już tak eksponowane jak w linii lotniczej, chyba że Roche wprowadzi na rynek jakiś przełomowy lek bądź też będzie miał jakieś potknięcie. Wtedy jednak głośno będzie o specyfiku i o samej firmie, a mało kto wspomni o prezesie.

Czy nie szkoda mu, że schodzi do medialnej niszy? – Tego akurat nie, ale kontaktu z ludźmi z pewnością – odpowiada Franz, nawiązując także do tego, że jako prezesowi Roche przysługuje mu prywatny samolot.

W promowaniu produktu chętnie biorą udział prezesi koncernów motoryzacyjnych. Carlos Ghosn, prezes Nissana/Renaulta/Dacii, jest gotów wsiąść do każdego modelu auta produkowanego w jego fabrykach i nim odjechać, i bardzo nerwowo reaguje na uwagi, że na niektórych zdjęciach może mieć niezbyt pewną minę.

Inną strategię, zapewne także dlatego, by zwracać uwagę, wybrał prezes General Motors Dan Akerson. Bez skrępowania mówi, że tak naprawdę motoryzacja go nie porywa, nie interesują go auta, tylko finanse firmy, a zapytany o silniki odpowiada, że muszą być oszczędne, bo „żona nie narzeka, że tankowanie dużo ją kosztuje".

Akerson odchodzi z GM. Jego miejsce zajmuje poważna pani inżynier Mary Barra, która o silnikach chevroletów, GMC i cadillaców, a pewnie także opli, będzie wiedziała wszystko. Tyle że dział komunikacji koncernu teraz będzie musiał wymyślić jakiś inny pomysł na promowanie szefowej.

Prezes Ferrari Luca Cordero de Montezemolo znany jest z tego, że w Maranello, gdzie mieści się fabryka tych aut, zatrzymuje się przy chodniku i proponuje podwiezienie. Zdarza się, że zaskoczeni przechodnie ofertę przyjmują. Fajnie jest przejechać się ferrari, a jeszcze z takim kierowcą! Nie jest to chyba jednak reklama auta, które wielu by kupiło, gdyby nie było takie drogie, ale efekt pracy nad wizerunkiem firmy.

Rosyjscy oligarchowie, właściciele niewyobrażalnie bogatych firm, najchętniej prowokują do mówienia o ich biznesie, pokazując się z modelkami i celebrytkami. Nikt nie jest jednak w stanie przebić Paris Hilton, która bez wątpienia jest już bardziej znana niż sieć hoteli jej dziadka.

Punkty za wygląd

Szata zdobi prezesa

Dwóch ekonomistów – Joseph T. Halford i Hung-Chia Hsu – z Uniwersytetu Wisconsin udowodniło, że im lepiej wygląda szef firmy, tym chętniej inwestorzy kupują jej akcje. I że im przystojniejszy/ładniejsza jest szef/szefowa, tym większa jest szansa na korzystniejsze transakcje finansowe, które będą oni negocjować. We wnioskach znalazło się także stwierdzenie, że w pierwszym odruchu przy kupowaniu akcji większość potencjalnych inwestorów znacznie bardziej zwraca uwagę na wygląd szefa firmy niż na jej wyniki. Halford i Hung piszą: „Przystojny szef firmy bądź dobrze prezentująca się szefowa mają zawsze pozytywny wpływ na kurs akcji w dniu, kiedy pojawiają się w pracy po raz pierwszy". Ten wpływ wyceniają na 43 pkt. w porównaniu z 10 pkt. w sytuacji, kiedy nowy szef nie jest zbyt atrakcyjny. Te punkty mają ich zdaniem konkretny wymiar finansowy. Wyliczyli, że atrakcyjność szefa wyceniana w skali od 1 do 10 ma w przełożeniu na płace w firmie wartość 873 tys. dol. za punkt. Ekonomiści nie rozpisywali żadnych ankiet. Wszystko wyliczył komputer, do bazy którego wprowadzili 677 zdjęć prezesów i dyrektorów generalnych firm z różnych branż. Skorzystali ze strony internetowej Anaface.com, która zajmuje się pomiarem tego, co się określa jako „neoklasyczną urodę". Tam dokonywane są pomiary np. stosunku długości nosa do ucha, szerokości rozstawu oczu, stosunku szerokości nozdrzy do owalu twarzy, szerokości twarzy do jej długości czy też szerokości ust do nosa. Z tych pomiarów wyszło, że najbardziej atrakcyjnym z „mierzonych" szefów jest Marissa Mayer, dyrektor generalna Yahoo, która w 10-stopniowej skali osiągnęła wynik 8,45 pkt. Dla porównania Angelina Jolie miała wynik wyższy tylko o 0,05 pkt. Za najatrakcyjniejszego mężczyznę uznano Paula Jacobsa, prezesa Qualcomm (8,19 pkt), podczas gdy partner Jolie, Brad Pitt, uzyskał 8,46. Halford i Hung przyznają, że ich badania nie mają wartości naukowej i są „dość płytkie". „Jednak praktyka mówi, że osoby o atrakcyjnym wyglądzie najczęściej są również bardziej pewne siebie, mają więcej charyzmy, uznawane są za bardziej godne zaufania, są także lepszymi negocjatorami" – podają naukowcy.

Biznes
Londyn uderza w Moskwę największymi sankcjami w historii
Biznes
Nowy prezes PGZ przyszedł z Grupy Azoty
Biznes
Prezes Grupy Azoty rezygnuje z funkcji
Biznes
Umowa USA-Wielka Brytania gotowa. UE zniecierpliwiona. Nowy papież z Ameryki
Biznes
Cyfrowa rewolucja w samorządach
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem